Boski Jowisz

Ślub stulecia

Dwa słowa o fabule

Klimatyczny teatr

Wskrzeszenie opery nie mogło obyć się bez samego króla
Sasa. Dzięki grupie „Augustus Rex” zobaczyliśmy w historycznych kostiumach króla
i Marię Josephę. Aktorzy przed rozpoczęciem spektaklu przemaszerowali przez cały teatr i zasiedli w
pierwszym rzędzie, dodając splendoru całemu wydarzeniu.
Młodość nie wyklucza profesjonalizmu
We wskrzeszeniu opery Lottiego wziął
udział cały szereg znakomitych młodych artystów z różnych krajów, jak również
mecenasów sztuki. Eleni Ioannidou wystawiła w ubiegłym tygodniu operę, którą
sama odkryła, a którą należy dziś traktować jako wspólne dziedzictwo kulturowe
Niemców, Włochów ale też Polaków (Fryderyk-August II znany jako August III oraz
jego ojciec August Mocny byli przecież również królami Polski). Premierę opery
Lottiego w Szczawnie-Zdroju oraz w Dreźnie sfinansowała m.in. Fundacja Kultury
Wolnego Państwa Saksonii.
Do wykonania opery „Giove in Argo” Antonio
Lottiego w Teatrze Zdrojowym im. H. Wieniawskiego w Szczawnie-Zdroju (20.09)
oraz w Palais im grossen Garten w Dreźnie (22.09) organizatorka zaprosiła wielu
młodych wykonawców. Śpiewakami byli artyści z całej Europy (Polska, Litwa,
Czechy, Dania, Belgia, Holandia, Niemcy). Wszyscy oni imponowali świetnym opanowaniem
swoich partii i znakomitym aktorstwem realizowanym zarówno solo, jak też w
zespole.
Partię Arete (Jowisz przebrany za
pasterza) wykonał kontratenor Radosław Pachołek. Znałam go już wcześniej jako
śpiewaka wrocławskich zespołów Ars Cantus i Cantores Minores Wratislavienses.
Jednak mam wrażenie, że dopiero w ostatni piątek talent tego artysty ujawnił się w
całej pełni. Był to jego debiut operowy. Debiut, który zdarzył się przez całkowity przypadek, bowiem rola Jowisza miała być pierwotnie wykreowana przez innego wokalistę. Śpiewak z Wrocławia uratował premierę opery, przyjmując na siebie bardzo trudne zadanie zastępstwa, zaś Jowisz w jego interpretacji był prawdziwie barwną postacią, wzbudzającą sympatię i zainteresowanie słuchaczy od pierwszych taktów aż po sam finał dzieła. Miękki, aksamitny głos Radosława Pachołka prezentował się równie znakomicie w koloraturach, jak i w kantylenach. Artysta okazał się też fantastycznym aktorem. Sceny miłosne Jowisza z nimfami były mistrzowskie. Mam nadzieję, że to początek jego kariery operowej, bo w pełni na nią zasługuje.
całej pełni. Był to jego debiut operowy. Debiut, który zdarzył się przez całkowity przypadek, bowiem rola Jowisza miała być pierwotnie wykreowana przez innego wokalistę. Śpiewak z Wrocławia uratował premierę opery, przyjmując na siebie bardzo trudne zadanie zastępstwa, zaś Jowisz w jego interpretacji był prawdziwie barwną postacią, wzbudzającą sympatię i zainteresowanie słuchaczy od pierwszych taktów aż po sam finał dzieła. Miękki, aksamitny głos Radosława Pachołka prezentował się równie znakomicie w koloraturach, jak i w kantylenach. Artysta okazał się też fantastycznym aktorem. Sceny miłosne Jowisza z nimfami były mistrzowskie. Mam nadzieję, że to początek jego kariery operowej, bo w pełni na nią zasługuje.

Rola Ozyrysa jest niezwykła, bowiem w oryginale napisana została dla kastrata. Wykreowała ją z
wielkim powodzeniem holenderska sopranistka Elvire Beekhuizen.
W mojej pamięci na długo pozostanie choćby nasycona chromatyką aria Ozyrysa „Kto odnajdzie piękne oblicze”, w której subtelnie zrealizowane koloratury wokalne spotkały się ze szlachetnym solo skrzypiec, a złość i cierpnie zostały przez wokalistkę ukazane z iście królewską godnością.
W mojej pamięci na długo pozostanie choćby nasycona chromatyką aria Ozyrysa „Kto odnajdzie piękne oblicze”, w której subtelnie zrealizowane koloratury wokalne spotkały się ze szlachetnym solo skrzypiec, a złość i cierpnie zostały przez wokalistkę ukazane z iście królewską godnością.
Znakomita Aleksandra Hanus (sopran)
wcieliła się w postać nimfy Calisto. Artystka, która rok temu zadebiutowała w Teatrze Wielkim w Łodzi, zachwyciła jasnością swojego głosu, świetnie pod
względem emisji pasującego do muzyki barokowej. Nic dziwnego, że sam Jowisz,
choć początkowo zakochany w Iside, finalnie stracił głowę dla Calisto. Jej aria
„Widzisz jak biała lilia gardzi fiołkiem” zachwycała również pod względem
aktorskim. Przepiękne ritornele w
których wyróżniły się oboje i smyczki oraz świetnie zrealizowane da capo, w którym nimfa jest wabiona przez Jowisza i na koniec ucieka mu, były prawdziwą ozdobą opery Lottiego.
których wyróżniły się oboje i smyczki oraz świetnie zrealizowane da capo, w którym nimfa jest wabiona przez Jowisza i na koniec ucieka mu, były prawdziwą ozdobą opery Lottiego.
Boginią Dianą była Linsey Coppens,
głęboki, nasycony kontralt z Belgii. Najwspanialsza okazała się zrealizowana
w unisono ze smyczkami arcytrudna,
gniewna aria z ostatniego aktu (scena 4). Linsey Coppens była w niej prawdziwą boginią sceny.
gniewna aria z ostatniego aktu (scena 4). Linsey Coppens była w niej prawdziwą boginią sceny.
Tyrana Licaona wykreował tenor Mikus Abaronins
(Litwa). Śpiewak miał trudne zadanie, został bowiem obdarzony przez naturę
głosem raczej lirycznym, niż dramatycznym, a postać Licaona powinna
w słuchaczach budzić niechęć, a nie sympatię. Mimo tej trudności wokalista zaprezentował spójną dramaturgicznie postać.
w słuchaczach budzić niechęć, a nie sympatię. Mimo tej trudności wokalista zaprezentował spójną dramaturgicznie postać.

Należy
pochwalić reżyserię Szymona Komarnickiego, który mimo młodego wieku wykazał się
znajomością potrzeb sceny operowej. Ciekawie została wykorzystana cała przestrzeń
teatru (a nie tylko zagospodarowana jego scena). Interesująco pod względem aktorskim zostali
poprowadzeni wokaliści w ariach i recytatywach. Widać było pogłębienie
psychologiczne odgrywanych postaci, co dzieje się zawsze przy wsparciu
reżysera. Wszystko to zostało wzbogacone świetną scenografią i kostiumami Jerzego
Basiury oraz reżyserią świateł Klaudii Kasperskiej. Widać, że Szymon Komarnicki
pracuje otoczony zdolnymi artystami.


Publiczność w obu miastach nagrodziła artystów rzęsistymi brawami na stojąco. Jowisz zarówno jako opera, jak i jako główna postać, był po prostu boski. Mam nadzieję, że „Giove in Argo” Antonia Lottiego będzie jeszcze wielokrotnie wystawiany, ponieważ muzyka z tej opery bawi, wzrusza i poraża swoim pięknem.
Fot. Kaja Gómez-Cabrero/Archiwum
Organizatora