Boski Jowisz
Ten
weekend rozpoczynam spokojnie. Herbata, dobra książka, relaksująca kąpiel.
Jednak w głowie mam wspomnienia z ubiegłego piątku. Tydzień temu o tej porze
byłam w świecie intryg i wielkich emocji. W krainie zdrad i pragnienia zemsty.
W porywach namiętności i wszechobecnej miłości. W świecie śmiertelników i
bogów. Wszystko za sprawą premiery opery „Giove in Argo” Antonia Lottiego, jaka
odbyła się w Szczawnie-Zdroju (20.09). Całe to wydarzenie zawdzięczamy
charyzmatycznej śpiewaczce Eleni Ioannidou i hiszpańskiemu skrzypkowi Enrique
Gómez-Cabrero Fernándezowi.
Ślub stulecia
Tym tytułem określano zaślubiny królewskie
Fryderyka-Augusta z Marią Józefą z Habsburgów, które w Dreźnie w 1719 roku świętowano
z wielkim rozmachem. Barokowe widowiska i zabawy o nazwie „Planetenfeste”
(„Święto planet”) trwały aż kilka tygodni, zaś jedną z największych atrakcji
weselnych było wykonanie Melodrama
Pastorale Antonia Lottiego. August III sprowadził z Wenecji wybitnych
artystów (m.in. słynnego kastrata Senesino i primadonnę Santa Stellę Lotti).
Towarzyszył im sam kompozytor, znana postać w świecie barokowej opery. Król
powierzył Lottiemu misję propagowania opery włoskiej w Saksonii. „Giove
in Argo” był pierwszą operą Lottiego wystawioną w Dreźnie. Dzieło to po „Ślubie
stulecia” nie było prawdopodobnie już nigdy więcej wykonywane. W ubiegły piątek
w Szczawnie-Zdroju, a następnie w niedzielę w Dreźnie, zostało mu przywrócone życie,
po trzystu latach zapomnienia!
Dwa słowa o fabule
Akcja melodramatu Lottiego rozgrywa
się w burzliwych czasach. Zeus (po włosku „Giove”) pojawia się w mieście Argos
(Peloponez), w którym Tyran Licaone pragnie pozbawić władzy mitycznego
założyciela Arkadii Inachosa. Inachos zostaje zabity przez Licaone, a zbrodnia
ta wywołuje wielkie zamieszki. Wszyscy bohaterowie podejmują decyzję o ucieczce
do lasu. Ucieka i tyran Licaone, i jego sługa Milo, Iside (córka zabitego
Inachosa), i jej powierniczka Vespetta, Calisto, nawet córka Licaone (która
pragnie dołączyć w lesie do kręgu bogini Diany). Widząc to wszystko, w
przebraniu prostych pasterzy, nadchodzi bóg Jowisz, w towarzystwie egipskiego
boga Ozyrysa. Jowisz chce adorować i uwodzić nimfy, Ozyrys zaś pragnie znaleźć
i pocieszyć swoją narzeczoną Iside. Bohaterowie doświadczają smutku, żalu,
zdrad, chęci zemsty i wielu innych emocji. Jednak finalnie wszyscy odnajdują
spokój, bo przecież Jowisz, który ujawnia swą boską tożsamość pod koniec opery,
czuwa nad każdym (chór na zakończenie śpiewa o szczęściu, jakie Jowisz zsyła
śmiertelnikom).
Klimatyczny teatr
Neobarokowy Teatr Zdrojowy im.
Henryka Wieniawskiego w Szczawnie-Zdroju zachwycił nie tyko świetną akustyką i
cudownym wystrojem, znakomicie pasując do „Giove in Argo”. Wybór tego miejsca
miał też uzasadnienie historyczne - Szczawno-Zdrój
należało kiedyś do rodziny von Hochbergów. Bolko von Hochberg był m.in.
założycielem Wielkiej Hali Miejskiej w Zgorzelcu, w której odbywał się sławny
Śląski Festiwal Muzyczny. W tej miejscowości urodzili się również słynni
pisarze - Gerhart i Carl Hauptmann. Teatr w Görlitz nosi imię Gerharta
Hauptmanna (który był laureatem Nagrody Nobla). Widać więc wyraźnie związki
Szczawna z Görlitz, w którym od 2016 roku działa stowarzyszenie „Ars-Augusta
eV”, założone przez Eleni Ioannidou (Greczynkę o polskich korzeniach).
„Ars-Augusta eV” organizuje koncerty, spektakle i inne międzynarodowe
wydarzenia kulturalne i to właśnie to stowarzyszenie zorganizowało premierę
„Giove in Argo”.
Wskrzeszenie opery nie mogło obyć się bez samego króla
Sasa. Dzięki grupie „Augustus Rex” zobaczyliśmy w historycznych kostiumach króla
i Marię Josephę. Aktorzy przed rozpoczęciem spektaklu przemaszerowali przez cały teatr i zasiedli w
pierwszym rzędzie, dodając splendoru całemu wydarzeniu.
Młodość nie wyklucza profesjonalizmu
We wskrzeszeniu opery Lottiego wziął
udział cały szereg znakomitych młodych artystów z różnych krajów, jak również
mecenasów sztuki. Eleni Ioannidou wystawiła w ubiegłym tygodniu operę, którą
sama odkryła, a którą należy dziś traktować jako wspólne dziedzictwo kulturowe
Niemców, Włochów ale też Polaków (Fryderyk-August II znany jako August III oraz
jego ojciec August Mocny byli przecież również królami Polski). Premierę opery
Lottiego w Szczawnie-Zdroju oraz w Dreźnie sfinansowała m.in. Fundacja Kultury
Wolnego Państwa Saksonii.
Do wykonania opery „Giove in Argo” Antonio
Lottiego w Teatrze Zdrojowym im. H. Wieniawskiego w Szczawnie-Zdroju (20.09)
oraz w Palais im grossen Garten w Dreźnie (22.09) organizatorka zaprosiła wielu
młodych wykonawców. Śpiewakami byli artyści z całej Europy (Polska, Litwa,
Czechy, Dania, Belgia, Holandia, Niemcy). Wszyscy oni imponowali świetnym opanowaniem
swoich partii i znakomitym aktorstwem realizowanym zarówno solo, jak też w
zespole.
Partię Arete (Jowisz przebrany za
pasterza) wykonał kontratenor Radosław Pachołek. Znałam go już wcześniej jako
śpiewaka wrocławskich zespołów Ars Cantus i Cantores Minores Wratislavienses.
Jednak mam wrażenie, że dopiero w ostatni piątek talent tego artysty ujawnił się w
całej pełni. Był to jego debiut operowy. Debiut, który zdarzył się przez całkowity przypadek, bowiem rola Jowisza miała być pierwotnie wykreowana przez innego wokalistę. Śpiewak z Wrocławia uratował premierę opery, przyjmując na siebie bardzo trudne zadanie zastępstwa, zaś Jowisz w jego interpretacji był prawdziwie barwną postacią, wzbudzającą sympatię i zainteresowanie słuchaczy od pierwszych taktów aż po sam finał dzieła. Miękki, aksamitny głos Radosława Pachołka prezentował się równie znakomicie w koloraturach, jak i w kantylenach. Artysta okazał się też fantastycznym aktorem. Sceny miłosne Jowisza z nimfami były mistrzowskie. Mam nadzieję, że to początek jego kariery operowej, bo w pełni na nią zasługuje.
całej pełni. Był to jego debiut operowy. Debiut, który zdarzył się przez całkowity przypadek, bowiem rola Jowisza miała być pierwotnie wykreowana przez innego wokalistę. Śpiewak z Wrocławia uratował premierę opery, przyjmując na siebie bardzo trudne zadanie zastępstwa, zaś Jowisz w jego interpretacji był prawdziwie barwną postacią, wzbudzającą sympatię i zainteresowanie słuchaczy od pierwszych taktów aż po sam finał dzieła. Miękki, aksamitny głos Radosława Pachołka prezentował się równie znakomicie w koloraturach, jak i w kantylenach. Artysta okazał się też fantastycznym aktorem. Sceny miłosne Jowisza z nimfami były mistrzowskie. Mam nadzieję, że to początek jego kariery operowej, bo w pełni na nią zasługuje.
Trudną, dramatyczną rolę księżniczki
Iside zaśpiewała duńska sopranistka Nana Bugge Rassmussen. Artystka
zaprezentowała cały wachlarz emocji, imponując aktorstwem i zmienną barwą głosu.
Była równie fantastyczna w momentach lirycznych (np. w arii z I Aktu „Przyjdź,
przyjdź o słodka udręko życia”), w cudownych duetach miłosnych z Arete, jak też w
dramatycznej arii zemsty, w której wyglądała niczym obłąkana („W tej bezwzględnej
wojnie”). Lepszą Iside trudno byłoby sobie wyobrazić.
Rola Ozyrysa jest niezwykła, bowiem w oryginale napisana została dla kastrata. Wykreowała ją z
wielkim powodzeniem holenderska sopranistka Elvire Beekhuizen.
W mojej pamięci na długo pozostanie choćby nasycona chromatyką aria Ozyrysa „Kto odnajdzie piękne oblicze”, w której subtelnie zrealizowane koloratury wokalne spotkały się ze szlachetnym solo skrzypiec, a złość i cierpnie zostały przez wokalistkę ukazane z iście królewską godnością.
W mojej pamięci na długo pozostanie choćby nasycona chromatyką aria Ozyrysa „Kto odnajdzie piękne oblicze”, w której subtelnie zrealizowane koloratury wokalne spotkały się ze szlachetnym solo skrzypiec, a złość i cierpnie zostały przez wokalistkę ukazane z iście królewską godnością.
Znakomita Aleksandra Hanus (sopran)
wcieliła się w postać nimfy Calisto. Artystka, która rok temu zadebiutowała w Teatrze Wielkim w Łodzi, zachwyciła jasnością swojego głosu, świetnie pod
względem emisji pasującego do muzyki barokowej. Nic dziwnego, że sam Jowisz,
choć początkowo zakochany w Iside, finalnie stracił głowę dla Calisto. Jej aria
„Widzisz jak biała lilia gardzi fiołkiem” zachwycała również pod względem
aktorskim. Przepiękne ritornele w
których wyróżniły się oboje i smyczki oraz świetnie zrealizowane da capo, w którym nimfa jest wabiona przez Jowisza i na koniec ucieka mu, były prawdziwą ozdobą opery Lottiego.
których wyróżniły się oboje i smyczki oraz świetnie zrealizowane da capo, w którym nimfa jest wabiona przez Jowisza i na koniec ucieka mu, były prawdziwą ozdobą opery Lottiego.
Boginią Dianą była Linsey Coppens,
głęboki, nasycony kontralt z Belgii. Najwspanialsza okazała się zrealizowana
w unisono ze smyczkami arcytrudna,
gniewna aria z ostatniego aktu (scena 4). Linsey Coppens była w niej prawdziwą boginią sceny.
gniewna aria z ostatniego aktu (scena 4). Linsey Coppens była w niej prawdziwą boginią sceny.
Tyrana Licaona wykreował tenor Mikus Abaronins
(Litwa). Śpiewak miał trudne zadanie, został bowiem obdarzony przez naturę
głosem raczej lirycznym, niż dramatycznym, a postać Licaona powinna
w słuchaczach budzić niechęć, a nie sympatię. Mimo tej trudności wokalista zaprezentował spójną dramaturgicznie postać.
w słuchaczach budzić niechęć, a nie sympatię. Mimo tej trudności wokalista zaprezentował spójną dramaturgicznie postać.
Drugoplanowe partie, czyli Vespettę
i Mila wykonali Petra Havránková (sopran, Czechy) i Grzegorz Zajączkowski (bas,
Polska). Postaci te zostały jednak przez wokalistów przygotowane na poziomie równie wysokim, co
role pierwszoplanowe. Dziewczęca w urodzie, lecz o dużym wolumenie głosu
Vespetta, wspaniale zaprezentowała się choćby w arii z I aktu, skierowanej do
Iside: „Jeśli pozwolisz żeby te piękne oczy zamgliły się łzami, nikt nie
obdarzy cię miłością”. W moim odczuciu Petra Havránková była jedną z najlepszych aktorek w tym spektaklu. Nawet, gdy nie śpiewała, nie przestawała ani na moment grać, wyrażając swoje emocje dopracowanymi gestami i mimiką. Milo wniósł do dramatycznej opery kilkakrotnie elementy
komicznego wytchnienia. W pamięć zapadnie choćby scena, w której kradnie buty
zabitemu tyranowi Licaone.
Należy
pochwalić reżyserię Szymona Komarnickiego, który mimo młodego wieku wykazał się
znajomością potrzeb sceny operowej. Ciekawie została wykorzystana cała przestrzeń
teatru (a nie tylko zagospodarowana jego scena). Interesująco pod względem aktorskim zostali
poprowadzeni wokaliści w ariach i recytatywach. Widać było pogłębienie
psychologiczne odgrywanych postaci, co dzieje się zawsze przy wsparciu
reżysera. Wszystko to zostało wzbogacone świetną scenografią i kostiumami Jerzego
Basiury oraz reżyserią świateł Klaudii Kasperskiej. Widać, że Szymon Komarnicki
pracuje otoczony zdolnymi artystami.
Również
orkiestra zasłużyła na największe pochwały. Na replikach instrumentów z epoki,
pod kierownictwem pochodzącego z Hiszpanii utalentowanego skrzypka Enrique
Gómez-Cabrero Fernándeza, zagrał „Łużycki Zespół Barokowy”. Artysta
poprowadził instrumentalistów i wokalistów pewną ręką przez meandry barokowych
emocji, niekiedy rozbuchanych do maksimum, i nie pozwolił nikomu na momenty
wahań rytmicznych, agogicznych czy jakichkolwiek innych. W wielkim szacunku
dla wszystkich wykonawców i otaczając ich miłością, którą było czuć nawet w
najdalszych rzędach teatru, zaopiekował się całym zespołem. Artyści odpłacili
mu tym samym, co zaowocowało świetnym wykonaniem dzieła. W pamięci mam wciąż nastrojowe solo fletu (Małgorzata Klisowska-Pachołek), choć pięknych momentów było oczywiście znacznie więcej. Enrique
Gómez-Cabrero Fernández, którego do tej pory znałam jako wirtuoza skrzypiec, imponował formą. Na stojąco poprowadził, jednocześnie grając, cały ponad dwu godzinny spektakl. Jego koncepcja interpretacyjna była spójna i czytelna, pełna kontrastów i ekspresji, współgrająca z librettem. Z muzyki Lottiego wyciągnął wszystkie "smaczki".
Publiczność w obu miastach nagrodziła artystów rzęsistymi brawami na stojąco. Jowisz zarówno jako opera, jak i jako główna postać, był po prostu boski. Mam nadzieję, że „Giove in Argo” Antonia Lottiego będzie jeszcze wielokrotnie wystawiany, ponieważ muzyka z tej opery bawi, wzrusza i poraża swoim pięknem.
Publiczność w obu miastach nagrodziła artystów rzęsistymi brawami na stojąco. Jowisz zarówno jako opera, jak i jako główna postać, był po prostu boski. Mam nadzieję, że „Giove in Argo” Antonia Lottiego będzie jeszcze wielokrotnie wystawiany, ponieważ muzyka z tej opery bawi, wzrusza i poraża swoim pięknem.
Fot. Kaja Gómez-Cabrero/Archiwum
Organizatora