Śpiewający weekend
Od piątku (06.09) na Dolnym Śląsku najgorętszym tematem w świecie kultury jest największe muzyczne święto. Rozpoczął się festiwal Wratislavia Cantans. Od szóstego do piętnastego września wszystkie inne koncerty w naszym województwie będą na drugim planie. Nie sposób bowiem przebić tegoroczną ofertę Wratislavii.
Południe
Dla wielu z nas Południe to jednak coś więcej – to miejsce kojarzące się niemalże z mityczną Arkadią. To jakby rodzaj idealnej krainy pełnej szczęśliwości, będącej na skrzyżowaniu różnych krajów, kultur, obyczajów i języków. To miejsce pełne słońca, szczęścia, dobrej kuchni i nade wszystko fascynującej muzyki. Kraina bogów mlekiem i miodem płynąca. Jak bogatą wizję Południa mają Dyrektorzy festiwalu - Andrzej Kosendiak i Giovanni Antonini - można było zobaczyć już na przykładzie ostatniego weekendu (6-8.09). Genialny chór z Kairu z żarliwymi hymnami koptyjskimi, koncertowa wersja opery „Tolomeo e Alessandro” Domenica Scarlattiego, III Symfonia Gustava Mahlera pod batutą legendarnego Zubina Mehty, wspaniała muzyka zawarta w średniowiecznych manuskryptach oraz mistyczne śpiewy ze Świętej Góry Athos to zaledwie 3 pierwsze dni Wratislavii Cantans. Taki weekend jest możliwy tylko we Wrocławiu!
Szczypta historii
Wratislavia Cantans to jeden z najważniejszych festiwali muzycznych w Europie. Pomysłodawcą i pierwszym dyrektorem artystycznym tego wydarzenia był wybitny dyrygent i kompozytor Andrzej Markowski. To on w 1966 r. powołał do życia Wrocławski Festiwal Oratoryjno-Kantatowy Wratislavia Cantans. Z czasem zasięg tego festiwalu stał się międzynarodowy. Od kilku lat w nazwie nie ma już oratoriów i kantat, jednak cel pozostał ten sam. Każdy z dyrektorów Wratislavii chce ukazać słuchaczom piękno i różnorodność najdoskonalszego instrumentu muzycznego, jakim jest ludzki głos. Obecnie Wratislavia znajduje się pod skrzydłami Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu. Na czas festiwalu do stolicy Dolnego Śląska przybywają melomani z całej Europy i nie tylko. Koncerty odbywają się w salach NFM oraz zabytkowych wnętrzach Wrocławia i kilkunastu innych miast Dolnego Śląska. W ostatnich latach podczas festiwalu wystąpiły takie gwiazdy jak m.in.: sir John Eliot Gardiner, Zubin Mehta, Paul McCreesh, Cecilia Bartoli, Julia Lezhneva, Philippe Jaroussky, Jordi Savall oraz Collegium Vocale Gent, Akademie für Alte Musik Berlin, Gabrieli Consort & Players, Il Giardino Armonico czy The English Baroque Soloists.
Wrocław śpiewanie zaczyna od hymnów


„Polski” Scarlatti

Nie każdy wie o tym, że królowa Marysieńka (Maria Kazimiera Sobieska) po śmierci ukochanego Jana III wyjechała na pielgrzymkę do Wiecznego Miasta. Do Rzymu dojechała (po półrocznej podróży) w marcu 1699 roku. Polska królowa pragnęła świętować rok 1700 w stolicy chrześcijaństwa. Atmosfera Południa urzekła ją jednak tak bardzo, że pozostała w Rzymie aż przez 15 lat, będąc m.in. wielką mecenaską sztuki. Organizowała koncerty, a także wykonania spektakli operowych. Wśród nich sukces odniosła premiera opery Domenico Scarlattiego: „Tolomeo e Allesadro” napisanej do libretta poety Capecego. W treści tego dzieła możemy doszukać się aluzji do sytuacji politycznej, jaka miała miejsce w Polsce po śmierci króla Jana III Sobieskiego (uwięzienie w Saksonii przez wojska Augusta II synów Sobieskiego – królewiczów Jakuba i Konstantego). Król Szwecji Karol XII i August II chcieli doprowadzić w ten sposób do koronacji na króla Polski trzeciego królewicza – Aleksandra. Ten jednak odmówił oznajmiając, że nie chce mieć krwi swoich braci na rękach.

Już żywiołowa trzyczęściowa uwertura (rzecz jasna utrzymana w stylu neapolitańskim – układ części: szybka-wolna-szybka) pokazała wielki kunszt Wrocławskiej Orkiestry Barokowej. Dyrygent

świetnie dobrał tempo, a wszystkie grupy instrumentalne brzmiały niezwykle spójnie. Taki poziom orkiestra utrzymała już do końca koncertu, potwierdzając tym samym, że jest jedną z lepszych orkiestr barokowych w Polsce. Role wokalne były obsadzone podwójnie, a nawet potrójnie. Tylko Ptolemeusza realizował jeden kontratenor. Pozostałe postaci były żeńskie. Za najciekawsze fragmenty uznaję pierwszą arię Elizy z I aktu, w której nieskazitelnie brzmiały flety (Dora Ombodi i Małgorzata Klisowska) wspierane przez obój (Marek Niewiedział). Artystka wykonująca arię znakomicie panowała nad wibratem. Pięknie brzmiały też klawesyny (Aleksandra Rupocińska, Nathan Mondry) i lutnia (Stanisław Gojny). Interesująco została zaśpiewana pierwsza aria Seleuce (akt I), trudna melodycznie i harmonicznie, nasycona koloraturami. W orkiestrowych ritornelach znów uwagę zwrócił klawesyn i lutnia. W akcie II znakomita pod względem aktorskim była pierwsza aria Aleksandra, w której wyróżniły się flety realizujące tryle, przejmowane następnie przez skrzypce i klawesyn. Moją uwagę pod względem interpretacji wokalnej przykuły również aria Arespe (II akt – „Rumaka, którego do biegu pchnęła kłująca kula”) – nieskazitelna technicznie i żarliwa, duet Dorisbe i Seleuce („Lecz kiedy nareszcie skończą się udręki, II akt), w którym obie wokalistki były niezwykle spójne emisyjnie, pomimo różnorodnych głosów, „gniewna” aria Elizy („Dalej moje serce”, II akt) z trudną partią oboju. Najciekawsze jednak okazała się aria Aleksandra („Lecz czuję, że jeszcze nie ukoiła się moja dusza”, II akt) w której wokalistka pokazała nie tylko wielkie walory swojego głosu, ale również porażające umiejętności aktorskie. Wspierała ją w mistrzowski sposób Aleksandra Rupocińska (klawesyn), realizując w kunsztowny sposób basso continuo w ritornelach. Warto wspomnieć również o kontratenorze, który pomimo delikatnego w wolumenie głosu, bardzo dobrze poradził sobie z jakże trudnym zadaniem bycia jedynym męskim śpiewakiem na scenie. Jego miękki głos znacznie bardziej pasował jednak do momentów lirycznych, niż dramatycznych.


Mistrz nad Mistrzami

Główną Gwiazdą tegorocznej Wratislavii był (i jak sądzę będzie) Zubin Mehta. Sobotni koncert (07.09) Wrocławianie (i nie tylko) przeżywali długo przez przyjazdem słynnego Maestra. Wypełniona szczelnie, znakomita akustycznie Sala Wielka NFM (1800 miejsc!) potwierdziła ogromne zainteresowanie występem Israel Philharmonic Orchestra. Zanim jednak usłyszeliśmy jedną z najlepszych orkiestr na świecie, uczestniczyliśmy w odkryciu pamiątkowej tablicy z podpisem Zubina Mehty.

Zubin Mehta zdolności dyrygenckie właściwie wyssał z mlekiem matki. Urodzony w Bombaju artysta od młodych lat mógł obserwować jak pracuje się z orkiestrą. Jego ojciec, Mehli Mehta, był założycielem Bombay Symphony Orchestra i dyrektorem muzycznym American Youth Symphony w Los Angeles. Trudno uwierzyć, że Zubin Mehta zanim poszedł na studia muzyczne studiował medycynę. Porzucił jednak te studia i stał się jednym z najlepszych dyrygentów na świecie. Dziś, w przededniu jakże zasłużonej emerytury, 83-letni artysta ma za sobą tysiące koncertów i mnóstwo międzynarodowych nagród. Jest też (wraz ze swoim bratem) współprzewodniczącym Mehli Mehta Music Foundation w Bombaju, instytucji, dzięki której ponad 200 dzieci ma szansę nauczyć się klasycznej muzyki zachodniej.
Na Wratislavii Mehta poprowadził Israel Philharmonic Orchestra w wymagającej, monumentalnej III Symfonii Gustava Mahlera. Orkiestrze towarzyszyły niemiecka śpiewaczka Gerhild Romberger oraz Chór NFM i Chór Chłopięcy NFM (przygotowanie zespołów: Agnieszka Franków – Żelazny, Małgorzata Podzielny). To był jeden z najlepszych koncertów na jakich byłam w moim życiu. Tak doskonały poziom wykonawczy jest dziełem tylko najzdolniejszych i najbardziej pracowitych artystów.

Zacznijmy od dyrygenta – około 105 minut muzyki na wielki skład wykonawczy, a Mehta każdy dźwięk zna na pamięć! Dyrygować Mahlerem bez partytury? Na to może sobie pozwolić tylko geniusz batuty. I to zaznaczmy, geniusz ten oprócz tzw. „iskry bożej” ciężko pracował na swój sukces każdego dnia od jakże wielu lat... W III Symfonii Mahlera było dosłownie wszystko – Makrokosmos i Mikrokosmos. Transcendencja i immanencja. Liryka i dramaturgia. Pozwolę sobie na krótki opis interpretacji całej symfonii, z uwagi na to, że było to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju.



Tak genialnie wykonany Mahler staje się ulubionym nawet dla tych, którzy do tej pory nie przepadali za tym kompozytorem…
Motety i antyfony
Po imponującej repertuarowo sobocie niedziela okazała się równie ciekawa. W kościele p.w. św.
Stanisława, św. Doroty i św. Wacława wystąpił jeden z najlepszych zespołów wykonujących muzykę średniowiecza - Mala Punica. Artyści zaprezentowali zabytki zawarte manuskryptach. Zabrzmiały utwory anonimowe oraz kompozycje Johannesa Ciconii. Wokaliści (wraz z towarzyszeniem instrumentów takich jak: flet, fidel, pozytyw, klawicyterium, dzwony) wykonali m.in. motety, ballaty, antyfony, graduały i tańce. Gdybym miała w jednym zdaniu opisać ten genialny koncert, napisałabym, że kierownik artystyczny zespołu (i zarazem świetny flecista) - Pedro Memelsdorff - był muzycznym architektem. Oto zespół wokalny, zamiast stać sztywno w jednym miejscu, wciąż zmieniał swoje ułożenie, wędrując po scenie, a następnie po całym kościele. Wpływało to tym samym na kształtowanie dźwięku, dostarczając słuchaczom dużą ilość brzmieniowych niespodzianek. Można się zastanawiać, czy muzykę średniowieczną wykonywano przed wiekami w tak bogaty sposób, z wirtuozerią instrumentów, rozmaitymi składami wykonawczymi, różnorodną dynamiką i dużą zmiennością temp. Większość zespołów decyduje się raczej na bardziej ascetyczne podejście do zabytków z tych czasów. Z bogatej, pięknie zachowanej ikonografii możemy jednak wnioskować, że już w wiekach średnich znano wiele instrumentów, ubierano się bardzo kolorowo,
zatem, jak sądzę i w muzyce nie zawsze panowała asceza.
Stanisława, św. Doroty i św. Wacława wystąpił jeden z najlepszych zespołów wykonujących muzykę średniowiecza - Mala Punica. Artyści zaprezentowali zabytki zawarte manuskryptach. Zabrzmiały utwory anonimowe oraz kompozycje Johannesa Ciconii. Wokaliści (wraz z towarzyszeniem instrumentów takich jak: flet, fidel, pozytyw, klawicyterium, dzwony) wykonali m.in. motety, ballaty, antyfony, graduały i tańce. Gdybym miała w jednym zdaniu opisać ten genialny koncert, napisałabym, że kierownik artystyczny zespołu (i zarazem świetny flecista) - Pedro Memelsdorff - był muzycznym architektem. Oto zespół wokalny, zamiast stać sztywno w jednym miejscu, wciąż zmieniał swoje ułożenie, wędrując po scenie, a następnie po całym kościele. Wpływało to tym samym na kształtowanie dźwięku, dostarczając słuchaczom dużą ilość brzmieniowych niespodzianek. Można się zastanawiać, czy muzykę średniowieczną wykonywano przed wiekami w tak bogaty sposób, z wirtuozerią instrumentów, rozmaitymi składami wykonawczymi, różnorodną dynamiką i dużą zmiennością temp. Większość zespołów decyduje się raczej na bardziej ascetyczne podejście do zabytków z tych czasów. Z bogatej, pięknie zachowanej ikonografii możemy jednak wnioskować, że już w wiekach średnich znano wiele instrumentów, ubierano się bardzo kolorowo,
zatem, jak sądzę i w muzyce nie zawsze panowała asceza.

Również Alleluia. Ego sum Pastor bonus porywał nie tylko aktorstwem wokalistów, lecz ozdobnymi partiami instrumentalnymi. Jednym z najciekawszych punktów programu okazała się jednak radosna anonimowa antyfona Hec est Regina. Rozśpiewały się w niej nie tylko wszystkie głosy ludzkie, lecz także instrumenty.
Muzyka ze Świętej Góry Athos
Kontynuacją niedzielnego wieczoru (08.09) był koncert w kolegiacie św. Krzyża i św. Bartłomieja. Greek Byzantine Choir pod dyrekcją Georgiosa Konstantinou zaprezentował śpiewy z monastyrów Autonomicznej Republiki Athos. Kto nie był w tym miejscu choć przez chwilę, mógł się poczuć egzotycznie. Dla mnie koncert ten był wspomnieniem mojej wizyty na Półwyspie Athos. W pamięci mam architekturę tamtejszych monastyrów, dla kobiet dostępnych jedynie z płynącego co najmniej 500 metrów od linii brzegowej statku. Hymny, troparia i wersy do psalmów nasycone były licznymi melizmatami i tak jak w przypadku tradycji kościoła koptyjskiego cechowała je zmienność składów – od występów solowych, po śpiew antyfonalny i responsorialny. Wokaliści imponowali ogromną koncentracją, wielkim zaangażowaniem i kondycją (razem z bisami ich koncert trwał około półtorej godziny). Kierownik zespołu nie tylko dyrygował, ale również był przez cały wieczór wokalistą (i chórzystą, i solistą). Repertuar koncentrował się wokół osoby Matki Bożej. Nie było to przypadkowe. Oto bowiem w dniu wczorajszym wspominaliśmy Narodzenie Najświętszej Marii Panny. Śpiewy kościoła greckiego były bardziej zbliżone do naszej tradycji, niż hymny koptyjskie, jednak zaskakiwały zmiennością tonów i melizmatyką. Brak instrumentów zrekompensowały burdony wokalne. Ja zapamiętam najbardziej z tego koncertu zjawiskowe solo dyrygenta z Hymnu pochwalnego na Nieszpory Zaśnięcia NMP oraz niesamowicie zróżnicowany Psalm 102 z wszystkimi trzema rodzajami śpiewu, w którym dodatkowo kierownik zespołu poza dyrygowaniem był i solistą, i chórzystą w dwóch grupach wokalnych.

Cieszę się bardzo, że dyrektorzy Wratislavii Cantans konsekwentnie podkreślają w tym roku fakt, że korzenie Europy to Chrześcijaństwo. W świecie Europy Zachodniej mówi się już o tym niestety coraz rzadziej.
Wspaniały początek festiwalu jest niewątpliwie gwarancją wysokiego poziomu jego kolejnych wydarzeń. Czekam więc z niecierpliwością na kolejne dni Wrocławia Śpiewającego.
Fot. Artystów z czterech pierwszych koncertów Wratislavii Cantans: Sławek Przerwa/Archiwum NFM
Fot. Greek Bizantine Choir: Joanna Stoga/Archiwum NFM
Fot. greckich monastyrów z Autonomicznej Republiki Athos oraz Świętej Góry Athos: Agnieszka Misiak