Wielki finał Wratislavii
Tydzień
to odpowiedni dystans czasowy, by spojrzeć z perspektywy na ostatnie dwa dni
54. Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego. Były
one bardzo zróżnicowane i niezwykle atrakcyjne. Mieniły się barwami polskiego
folkloru, polichóralnością dzieł Mikołaja Zieleńskiego (14.09) i melodiami z
różnych części świata oraz wybitnymi dziełami wiolonczelowymi, mistrzowsko
wykonanymi przez wirtuoza Giovanniego Sollimę (15.09). Na zakończenie
Wratislavii zabrzmiała zaś opera George’a Gershwina Porgy and Bess (15.09).
Wspaniały,
imponujący festiwal. Tylko takie słowa cisną mi się dziś na usta. Dziesiątki
znakomitych wykonawców, świetny program, fantastyczna organizacja. Kiedyś
zastanawiałam się, dlaczego Filharmonia Wrocławska zmieniła nazwę na Narodowe
Forum Muzyki. Wydawało mi się to nieco dziwne i nietypowe. Dziś jednak rozumiem
tamtą decyzję i w pełni ją akceptuję. Wrocław wielokrotnie w ciągu każdego
sezonu artystycznego staje się muzycznym centrum Polski. Tak było choćby
podczas ostatniej Wratislavii.
Cała
sobota upłynęła pod znakiem wspomnień. Koncert zespołów i solistów ludowych (jaki
odbył się w Sali Czerwonej NFM) był żywą lekcją historii naszego narodu. Oto
bowiem spotkały się ze sobą różnorodne kultury, mieszkające na Dolnym Śląsku od
okresu powojennego. Cofnęliśmy się zatem w czasie do lat 40-tych XX wieku i doświadczyliśmy, jak to
było, gdy ludzie przyjeżdżający
na Ziemie Odzyskane (w ramach akcji
przesiedleńczej) musieli się nauczyć żyć ze sobą, w akceptacji swoich zwyczajów
i tradycji przywiezionych z różnych terenów, na których mieszkali przed wojną.
Usłyszeliśmy pieśni m.in. z Kresów Wschodnich, Bukowiny, a nawet z Bośni, ukazujące bogactwo i piękno kultury
naszego regionu. Wszystkie zespoły i soliści (w wieku od 19 do 87 lat!) to
laureaci pierwszych miejsc w wielu konkursach krajowych i zagranicznych, poziom
wykonawczy był zatem bardzo wysoki.
Niezwykle
ciekawa okazała się pieśń „Tam pod lasem, pod podolskim”, która była znana już w czasach króla Jana III Sobieskiego
i śpiewana m.in. w 1683 roku podczas walk z Turkami o Wiedeń. Wykonała ją
Michalina Mrozik z Przejęsławia, którą dzieła tego nauczył jej ojciec - Władysław
Kida, po emigracji z Wołynia na Bałkany. Najstarsza śpiewaczka, która od razu
stała się ulubienicą publiczności, wykazała się znakomitą interpretacją tekstów
i wielkim wdziękiem również w innej, zalotnej pieśni „Jakżem jechał z
karczemki”.
Mistrzowskie były również występy Zofii Tarasiewicz („Cinka koszulinka”, „Spadła iskierka do ogródeczka”,
„Czyjeż to kuniczki po horce biegają”) i Feliksy Cierlik (m.in. genialnie
wykonana pieśń: „Oj siadaj, siadaj kochanie moje”). Młode śpiewaczki – Oliwia
Łuszczyńska - właścicielka krystalicznie czystego głosu - oraz temperamentna,
wspaniała Joanna Matusiak,
imponowały intonacją i poruszającą interpretacją tekstów mówiących o zalotach, zamążpójściu i trudach życia po ślubie.
imponowały intonacją i poruszającą interpretacją tekstów mówiących o zalotach, zamążpójściu i trudach życia po ślubie.
Poza pieśniami o tematyce wojskowej (np. „Szesnastego lipca z rana” – wyk. Zespół „Gościszowianie”) i miłosnymi („Hej, w zielonym gaiku zaśpiewaj nam słowiku” – wyk. Zespół Waliszowianie) usłyszeliśmy również piękne kolędy („Paśli pasterze woły”, „Dzieciątko się narodziło”), a po nich tęskne melodie z gór („Buki moje, buki, uż mi nie szumicie” – wyk. Góralski Teatr Pieśni „Dunawiec”). Wspaniałe były również wielogłosowe pieśni Łemków wykonywane przez Zespół „Łastiwoczka” z Przemkowa, nagradzany po każdym dziele rzęsistymi brawami.
Urodziny
Markowskiego
Kolejnym
wspomnieniem przywołanym tego wieczoru była postać założyciela i pierwszego
dyrektora Festiwalu Wratislavia Cantans – Andrzeja Markowskiego. Ten znakomity
dyrygent i kompozytor, zasłużony tak bardzo dla kultury Wrocławia, gdyby żył, w
sobotę obchodziłby 95. urodziny. Pięknym gestem organizatorów było zatem
dedykowanie mu koncertu w Kościele Uniwersyteckim, podczas którego zabrzmiały
utwory Mikołaja Zieleńskiego, w tym Magnificat
- pierwszy utwór wykonany podczas pierwszej edycji Wratislavii Cantans w 1966 roku.
Wrocław
Baroque Ensemble poprowadził dyrektor zespołu i zarazem dyrektor generalny
festiwalu – Andrzej Kosendiak. Warto jednak dodać, że konsultację programową
wykonał znakomity skrzypek - Zbigniew Pilch.
Bogate, barwne
brzmienie instrumentów (skrzypce, altówka, wiolonczela, viola da gamba, violone,
harfa, pozytyw, klawesyn, teorby, kornet, dulcjan, trzy puzony), wspierało
zespół świetnych wokalistów, którzy śpiewając ze sobą od kilku lat i
przygotowując sukcesywnie kolejne nagrania z muzyką polskiego baroku (Pękiel,
Gorczycki, Mielczewski, Szarzyński, a ostatnio właśnie Zieleński) osiągnęli już
ten rodzaj porozumienia, który mają najlepsze grupy wokalne. Bardzo spodobały
mi się: Ecce Virgo concipiet – piękny
duet Aleksandry Turalskiej i Jaromíra Noska nasycony melizmatami pozytywu
(Marta Niedźwiecka), wykonany przez tutti (bez puzonów), Deus firmavit orbem terrae, z wyróżniającym się jasnym tonem
skrzypiec Zbigniewa Pilcha i zaśpiewany a cappella Viderunt omnes fines terre (Aldona Bartnik, Piotr Olech, Maciej
Gocman, Tomáš Král) z ozdobnym Alleluia
w zakończeniu. Znakomite były również wykonane czysto instrumentalnie: Fantasia a tre (Bruce Dickey -kornet, Zbigniew Pilch - skrzypce,
Julia Karpeta - wiola da gamba, Aleksandra Rupocińska -klawesyn) oraz Mitte manum tuam (Bruce Dickey - kornet,
William Lyons - dulcjan, Marta Niedźwiecka - pozytyw).
Mistrzowski
pod względem interpretacyjnym i technicznym był śpiew Aldony Bartnik w Video caelos aspertos. Artystka, razem z
Martą Niedźwiecką (pozytyw), stworzyła niepowtarzalny rodzaj żarliwej
ekspresji, która w porażająco precyzyjnie zrealizowanych koloraturach zrobiła
wielkie wrażenie na słuchaczach. Jasny głos sopranistki przez cały koncert
świetnie brzmiał w akustyce Kościoła Uniwersyteckiego, jednak w tym utworze wręcz „eksplodował” w
górę, uwalniając wszystkie alikwoty. Współpraca obu artystek była nienaganna.
Wrocław
Baroque Ensemble pod dyrekcją Andrzeja Kosendiaka stał się jedną z najlepszych
w naszym kraju grup wykonujących muzykę baroku, zaś chwalebne jest to, że
szczególnie wyspecjalizował się w interpretacjach dzieł kompozytorów polskich.
Sobotni program był w zasadzie próbą generalną przed nagraniem utworów
Zieleńskiego. Rejestracja była bowiem zaplanowana na niecałe dwa dni później.
Wizjoner
i wiolonczela
Kto
studiując książeczkę programową festiwalu miał wątpliwość, dlaczego podczas
Wratislavii Cantans jeden z koncertów jest czysto instrumentalny, znalazł
odpowiedź na to pytanie w trakcie trwania recitalu w Synagodze pod Białym
Bocianem. Wybitny wiolonczelista Giovanni
Sollima nie tylko „wyśpiewał” na swoim instrumencie pieśni z różnych części świata, ale nawet sam zaczął nucić podczas gry oraz zaprosił do swojego chóru wszystkich słuchaczy. Sud, sud – muzyczna podróż z Rzymu za Morze Śródziemne była fascynująca. Rozpoczęła się od barokowej Sinfonii B-dur na wiolonczelę i b.c. (Giovanni Battista Costanzi) z mistrzowsko wykonaną, „ognistą” Sarabandą (cz. III), by płynąć przez wirtuozowską Sonatę 1959 ojca solisty (Elidoro Sollima), fantastycznie zinterpretowane dzieła barokowe (Giulio de Ruvo, Bartolomé de Selma y Salaverde, Francesco Paolo Scipriani) aż do pieśni tradycyjnych z Sycylii, Salento czy nawet z Afryki Środkowej. Sollima czarował, był magikiem, szamanem czy nawet zaklinaczem pająków w zjawiskowej Tarantelli (de Ruvo). To muzyk, który na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Na scenie i poza sceną, bo scenę powiększył we Wrocławiu do przestrzeni całej Synagogi, wchodząc między słuchaczy i robiąc ze swojej wiolonczeli harfę ngòmbi w utworze Zèzèzè. Tak znakomitej i pełnej emocji interpretacji utworu Kottos na wiolonczelę Iannisa Xenakisa nie słyszałam nigdy. Sollima okazał się również świetnym kompozytorem. Jego Lamentatio na wiolonczelę porażało ekspresją i różnorodnością artykulacyjną. Miałam wrażenie, że artysta chce wyśpiewać instrumentem wszystkie swoje uczucia, przeżycia, kraje, które zobaczył, miejsca, o których jeszcze marzy. Śpiewał o wszystkich i o wszystkim.
Sollima nie tylko „wyśpiewał” na swoim instrumencie pieśni z różnych części świata, ale nawet sam zaczął nucić podczas gry oraz zaprosił do swojego chóru wszystkich słuchaczy. Sud, sud – muzyczna podróż z Rzymu za Morze Śródziemne była fascynująca. Rozpoczęła się od barokowej Sinfonii B-dur na wiolonczelę i b.c. (Giovanni Battista Costanzi) z mistrzowsko wykonaną, „ognistą” Sarabandą (cz. III), by płynąć przez wirtuozowską Sonatę 1959 ojca solisty (Elidoro Sollima), fantastycznie zinterpretowane dzieła barokowe (Giulio de Ruvo, Bartolomé de Selma y Salaverde, Francesco Paolo Scipriani) aż do pieśni tradycyjnych z Sycylii, Salento czy nawet z Afryki Środkowej. Sollima czarował, był magikiem, szamanem czy nawet zaklinaczem pająków w zjawiskowej Tarantelli (de Ruvo). To muzyk, który na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Na scenie i poza sceną, bo scenę powiększył we Wrocławiu do przestrzeni całej Synagogi, wchodząc między słuchaczy i robiąc ze swojej wiolonczeli harfę ngòmbi w utworze Zèzèzè. Tak znakomitej i pełnej emocji interpretacji utworu Kottos na wiolonczelę Iannisa Xenakisa nie słyszałam nigdy. Sollima okazał się również świetnym kompozytorem. Jego Lamentatio na wiolonczelę porażało ekspresją i różnorodnością artykulacyjną. Miałam wrażenie, że artysta chce wyśpiewać instrumentem wszystkie swoje uczucia, przeżycia, kraje, które zobaczył, miejsca, o których jeszcze marzy. Śpiewał o wszystkich i o wszystkim.
Świetny
teorbista
Niełatwo
jest sprostać zadaniu towarzyszenia grze tak charyzmatycznego solisty jak
Giovanni Sollima. Łatwo jest zostać zarówno całkowicie zdominowanym (bowiem
osobowość wiolonczelisty jest niezwykle silna), jak też po prostu nie nadążyć
za pomysłami wielkiego artysty. Michele Pasotti poradził sobie z tymi
wyzwaniami i bynajmniej nie był cieniem Sollimy, ale jego pełnoprawnym
partnerem scenicznym. Wszystkie dzieła, w których występował, były dobarwione
szlachetnym, pięknym dźwiękiem teorby, a w poszczególnych utworach nierzadko
słyszeliśmy solowe, ciekawie zrealizowane ritornele lutnisty. Zgrany duet
otrzymał rzęsiste brawa i bisował kilka razy, przedłużając w ten sposób
przyjemność słuchaczy.
Opera
z Południa
Ukoronowaniem
54. Festiwalu Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego była skrócona,
koncertowa wersja opery Porgy and Bess
George’a Gershwina wykonana przez NFM Filharmonię Wrocławską, Hertfordshire
Chorus i znakomitych solistów, pod dyrekcją Wayne’a Mashalla. Chórzyści byli
perfekcyjni, orkiestra brzmiała świetnie, a wokaliści dali z siebie wszystko.
Nawet niedyspozycja głosowa tytułowego bohatera nie była przeszkodą w
wykreowaniu przekonującej aktorsko i wokalnie roli kalekiego Porgy’ego (Derrick
Lawrence). Na scenie brylował zwłaszcza pełen wdzięku tenor Ronald Samm
(Sortin’ Life, Jake). Postaci żeńskie – Serena (Alison Buchanan) i Bess (Indira
Mahajan) zachwycały szczerością i bezpretensjonalnością interpretacji. Pełna
szlagierów (jak choćby Summertime)
opera Gershwina podbiła serca słuchaczy. Nie przeszkodziło w tym nawet dość
drastyczne okrojenie fabuły do krótkiej, koncertowej wersji.
Wratislavia
Cantans „z lotu ptaka”
13
koncertów we Wrocławiu i drugie tyle poza Wrocławiem (Szczawno-Zdrój, Bielawa,
Krzeszów, Legnica, Bardo, Bolesławiec Oleśnica, Głogów, Nowogrodziec, Środa
Śląska, Syców, Krotoszyn, Strzegom) w zaledwie 10 dni! Sięgnięcie do korzeni,
poprzez wspaniałe interpretacje muzyki średniowiecza – od jednogłosowych
śpiewów chorałowych różnych tradycji chrześcijańskich (Coptic Ortodox Church Choir i Greek
Bizantine Choir) po późne, barwne dzieła wielogłosowe (Mala Punica), a nawet
propozycja połączenia śpiewów chrześcijańskich z muzułmańskimi (legendarny Ensemble
Organum pod dyrekcją Marcela Pérèsa). Nagrodzeni największymi wyróżnieniami
artyści ludowi. Promocja twórczości młodych kompozytorów (koncert w ramach
MusMA). Genialne wykonania dzieł barokowych (Scarlatti, Zieleński, a przede
wszystkim Vivaldi z Antoninim). Śpiewacy
światowej sławy (m.in. Julia Lezhneva i Sonia Prina). Świetny recital wiolonczelisty
Giovanniego Sollimy, genialnie wpisujący się w klimat tegorocznego
„południowego” festiwalu. No i najważniejsze – Mahler (III Symfonia) z Israel
Philharmonic Orchestra pod batutą Zubina Mehty!
Czy
trzeba pisać więcej? Czy trzeba jeszcze coś wyjaśniać? Nie! To był absolutnie
genialny festiwal. Jeden z najlepszych w historii Wratislavii Cantans. Pozostaje
tylko pogratulować fantastycznemu duetowi dyrektorskiemu (Andrzej Kosendiak i
Giovanni Antonini) i mieć nadzieję, że ta współpraca będzie trwała jak
najdłużej.
Fot. z koncertu Pieśni z lasów i pól (z polską muzyką ludową) oraz z koncertu Weneckie inspiracje (z muzyką Zieleńskiego) i z wykonania opery Porgy and Bess: Sławek Przerwa/Archiwum NFM
Fot. z recitalu Giovanniego Sollimy: Joanna Stoga/Archiwum NFM