Warto marzyć!



Na początku było nieśmiałe marzenie” – cytuję słowa znakomitej klawesynistki - Lilianny

Stawarz. Właśnie to marzenie „przerodziło się w szaloną ideę, wydawałoby się nie do zrealizowania. Ona z kolei stała się realnym zdarzeniem, faktem dokonanym, namacalnym, bytem, spełnieniem…” Tak narodził się przed kilku laty Festiwal Oper Barokowych Dramma per Musica. Tegoroczny finałowy weekend (21-22.09), jak również inne muzyczne wydarzenia, potwierdziły, że warto jest marzyć, a jeszcze bardziej warto wprowadzać marzenia w czyn!  

Dwanaście intensywnych dni, bo w ciągu nich aż trzy opery wystawione po dwa razy, dwa oratoria i cztery koncerty wypełnione po brzegi barokową muzyką. Przyznam szczerze, że serce pękało mi z żalu, że nie mogę być na całości jubileuszowej, piątej edycji Dramma per Musica, ale w Polsce tak już jest, że wiele imprez kulturalnych odbywa się w tym samym terminie. We Wrocławiu zatrzymała mnie więc porażająca tegoroczna Wratislavia Cantans oraz belferskie obowiązki, bo wrzesień to przecież również czas powrotu do szkoły... Jednak gdy tylko mogłam, przybyłam do Warszawy. Wiedziałam, że festiwal prowadzony przez Liliannę Stawarz będzie na najwyższym poziomie. Nie zawiodłam się.


Czarująca Alcina



Ostatnim spektaklem prezentowanym w tym roku w ramach festiwalu była „Alcina” Georga Friedricha Hӓndla. W Małej Warszawie, dawnej Fabryce Trzciny na warszawskiej Pradze, miejscu bardzo modnym w ostatnich latach, jest idealna akustyka dla muzyki barokowej. Gwarantuje to drewniany sufit oraz nieduża kubatura pomieszczenia. Na wstępie pragnę pochwalić pomysły reżysera i choreografa Jacka Tyskiego, który zadbał o to, by wszystkie postaci były wyraziste, a całe dzieło dynamiczne, lecz pełne kontrastów emocjonalnych, tak typowych dla tej epoki. Fantastyczne
były również wysmakowane kostiumy (Marta Fiedler), które swoim kolorytem i różnorodnością wniosły na scenę element świata baśniowego i magicznego. Multimedialna scenografia (Ula Milanowska i Sylwester Łuczak) w operze, której akcja toczy się głównie w pałacu czarodziejki, była znakomitym rozwiązaniem. Dzięki niej aktorzy mogli bez problemu poruszać się po scenie (nie było na niej nic poza dwoma małymi ławeczkami), a jednocześnie cały czas być w świecie pełnym barw, kwiatów, drzew, ornamentów, zmieniających się pór roku, podążających zawsze za nastrojem wynikającym z libretta.

„Alcina” to dzieło tyle trudne, co piękne. Pełne fantastycznych arii da capo, emocjonalnych recytatywów, wspaniałych detali mistrzowskiej orkiestracji. I jeszcze, jakby było mało tych wszystkich przyjemności, „Alcina” to wielkie pole do popisu dla tancerzy. Nic dziwnego, że opera ta za życia kompozytora odniosła oszałamiający sukces i była wykonana ponad trzydzieści razy. W prapremierze wzięły udział tak wybitne gwiazdy barokowej sceny, jak: Anna Maria Strada, Giovanni Carestini czy Maria Caterina Negri. Nie zabrakło również Marie Sallé – francuskiej tancerki i
choreografki, którą Hӓndel niezwykle cenił.

„Alcina” to opera pełna zawiłych wątków. Motywem przewodnim jest jednak oczywiście miłość. Każdy z bohaterów pragnie miłości i każdy na swój sposób jej doświadcza, choć droga do niej jest niekiedy długa i niełatwa, podobnie jak w realnym życiu. Niektóre postaci miłość tracą. Tak dzieje się właśnie z czarodziejką Alciną, która musi przejść przez cierpienia miłosne, zanim zaakceptuje utratę Ruggiera. Ponieważ bohaterów jest wielu, a fabuła skomplikowana, ciekawym zabiegiem reżyserskim było zaprezentowanie (w trakcie orkiestrowej uwertury) poszczególnych wokalistów, tak, by widzowie mogli już na wstępie poznać ich sceniczne imiona (wyświetlane na ścianie) oraz charaktery (ukazane w wyrazistej pantomimie).

W tytułową rolę wcieliła się wybitna sopranistka – Olga Pasiecznik. Ta artystka to „temat rzeka”. Można o niej pisać całe poematy. Śpiewaczka tak świadoma swoich zadań scenicznych, a jednocześnie pełna wdzięku i naturalna, zdarza się naprawdę rzadko i jest jak łut szczęścia i recepta na sukces dla każdego teatru operowego i innych instytucji muzycznych, z którymi zechce podjąć współpracę. Każdy jej gest był dopracowany, aktorstwo na najwyższym z możliwych poziomów. A
głos? Lepszego dla tej postaci nie potrafię sobie wyobrazić. W tej kreacji było wszystko. Porażające koloratury (choćby w tercecie z Ruggierem i Bradamante), wzruszający liryzm (np. Aria Di’ cor mio quanto t’amai, z pięknym towarzyszeniem wiolonczeli i klawesynu), przeszywający dramatyzm w miejscach, w których bohaterka czuje odrzucenie przez swojego kochanka. Nie zabrakło także mistrzowskiego pianissima w wysokich rejestrach (np. w arii Sì, son quella! Non più bella).

Słuchałam Olgi Pasiecznik wielokrotnie, w różnym repertuarze (od Scherzi musicali a voce sola Monteverdiego, arie Mozarta, po ukraińskie dumki, czy Pieśni Kurpiowskie Szymanowskiego) i zawsze mnie zachwycała. Nie wiedziałam jednak, że poza byciem wybitną aktorką i wokalistką, jest również fantastyczną tancerką. Występów tanecznych w „Alcinie” nie brakuje i cudownie zaprezentowali się w nich Martyna Dobosz, Jennifer Rivera, Emilia Wacholska, Marcin Krajewski, Carlos Martin-Perez oraz Bartosz Zyśk, wnosząc do barokowej opery nie tylko element ruchu i lekkości, ale również wspierając dramaturgię. Tancerze ci okazali się też świetnymi aktorami (choćby w scenie, w której udawali zwierzęta, grając w maskach). Wielokrotnie również Olga Pasiecznik występowała z nimi i zawsze był to prawdziwy jej popis, pełen wdzięku, finezji i profesjonalizmu.

Świetna, w trudnej wyrazowo roli Ruggiero, była również Anna Radziejewska
(mezzosopran). Uwagę zwracał jej wysmakowany kostium i bardzo dobra charakteryzacja. Ruggiero zachwycił słuchaczy licznymi koloraturami, ale również przepiękną kantyleną.

Bradamante, wykreowana przez utalentowaną mezzosopranistkę Joannę Krasuską-Motulewicz była zachwycająca. Jej najlepszym momentem okazała się Aria zemsty Vorrei vendicarmi del perfidio cor, w której artystka mistrzowsko odegrała scenę furii nie tylko wokalnie (koloratury), ale również
aktorsko (rozpuszczenie włosów, zerwanie z szyi szala i zrobienie z niego trenu, dynamiczna, wyrazista gestykulacja).

Z występu Oronte  (Karol Kozłowski, tenor) w pamięć zapadła mi zwłaszcza  Aria Semplicetto! A donna credi? w której artysta wystąpił w roli mentora, wypowiadającego się na temat oszustw kobiet. Liryczny głos zabrzmiał wspaniale na tle smyczków grających pizzicato, fantastycznie dobarwionych brzmieniem teorby (Henryk Kasperczak) oraz mieniącą się różnymi barwami partią klawesynu (Lilianna Stawarz).

Piękna była również Aria Malisa: Pensa a chi geme d’amor piagata (Artur Janda, bas), przepełniona żarliwymi emocjami, w której bohater chciał wywołać w Ruggierze wyrzuty sumienia z powodu opuszczenia Alciny.

Sopranistka Olga Siemieńczuk - Morgana - miała niełatwe zadanie sceniczne. Jej arie były równie trudne, jak arie Alciny, ale jednocześnie nie mogła ona odciągnąć uwagi widzów od tytułowej postaci. Bardzo spodobała mi się jej Aria Bradamante Per te, nobil guerrero, un dolce amore, zwłaszcza ozdobne da capo z  wyrazistym towarzyszeniem teorby i wiolonczeli (Jakub Kościukiewicz).


Oberto, wykreowany przez mezzosopranistkę Joannę Lalek, był postacią niezwykle dopracowaną aktorsko (od pierwszego, pantomimicznego wejścia na scenę, po ostatnie takty dzieła). Wyrazista gestykulacja i mimika, jak również kostium i charakteryzacja podkreślające chłopięcość, sprawiły, że postać ta od początku wzbudziła wielką sympatię i zainteresowanie  słuchaczy. W trudnej wyrazowo Arii Barbara! Io Ben Io so, è quello il genitor artystka, osaczana przez tancerzy udających dzikie zwierzęta, zaprezentowała perfekcyjne koloratury na tle wyrazistej partii fagotu (Szymon Józefowski).


Chór Kameralny Collegium Musicum Uniwersytetu Warszawskiego miał w „Alcinie” jedynie dwa wystąpienia, jednak stanowił ważne wsparcie dla śpiewaków. Wielkie, zasłużone brawa otrzymała również orkiestra Royal Baroque Ensemble pod dyrekcją niezastąpionej klawesynistki Lilianny Stawarz, która z nieprawdopodobną energią  w mistrzowski sposób poprowadziła wszystkich artystów przez ponad trzygodzinne meandry barokowych emocji.

Jednym słowem była to czarująca „Alcina”.




Trzy damy



Zwieńczeniem  V Festiwalu Oper Barokowych Dramma per Musica był koncert kameralny „Jedwab i porcelana”, w którym z kameralnym składem orkiestry Royal Baroque Ensemble (Grzegorz Lalek, Alicja Sierpińska, Marcin Stefaniuk, Jakub Kościukiewicz, Grzegorz Zimak) pod dyrekcją Lilianny Stawarz, wystąpiły chińskie sopranistki Li Ge oraz Liu Yang.  W sali Zamku Królewskiego w Warszawie zabrzmiała najpierw orkiestrowa Sinfonia do opery „Farnace” RV 711 Antonia Vivaldiego, z pięknym solo skrzypiec (Grzegorz Lalek). Poprowadzona przez Liliannę Stawarz orkiestra porażała kontrastami dynamicznymi i artykulacyjnymi. Zjawiskowy był zwłaszcza fragment grany pizzicato.

Dalszą część 90-minutowego koncertu wypełniły najtrudniejsze arie i duety sopranowe z oper Antonia Vivaldiego i Georga Friedricha Hӓndla. Obie sopranistki dokonały pewnej specjalizacji w obrębie tego repertuaru. Li Ge, wykładowca w Konserwatorium w Wuhan, która tytuł doktorski zdobyła w Państwowym Konserwatorium w Sankt Petersburgu, wybrała najpiękniejsze arie liryczne. Liu Yang, laureatka wielu międzynarodowych konkursów wokalnych, asystent Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, zaprezentowała się jako specjalistka w zakresie barokowych koloratur, wybierając arie najtrudniejsze technicznie.

Z bogatego i trudnego wyrazowo i technicznie repertuaru przygotowanego przez Li Ge, jedną z najpiękniejszych okazała się aria Cleopatry Piangerò la sorte mia. Emocjonalna interpretacja i znakomite koloratury w części B zostały podkreślone przez ostre, bardzo selektywne
brzmienie orkiestry, zaś w da capo interesująco zaprezentowały się skrzypce, wymieniające się motywami (Grzegorz Lalek, Alicja Sierpińska). Ciekawa pod względem aktorskim była aria Irene: Sposa, son disprezzata z opery „Bajazet” RV 703 Vivaldiego. Także aria Anastasia: Vedrò con Mio diletto z opery „Il Giustino” RV 717 Vivaldiego zachwyciła pięknie ukształtowanymi frazami, subtelnymi zdobieniami w da capo, zabawami z czasem, wyrównanym, aksamitnym głosem Li Ge oraz wysmakowanym zakończeniem.

Z utworów wykonanych przez Liu Yang najbardziej spodobała mi się aria Constanzy: Ombre vane z opery „Griselda” RV 718 Vivaldiego, która była jedyną kantylenową arią wykonaną przez tą śpiewaczkę. Z towarzyszeniem wspaniale zrealizowanego, ozdobnego basso continuo (Lilianna Stawarz), przy wsparciu partii kontrabasowej (Grzegorz Zimak) artystka połączyła zjawiskową kantylenę w skrajnych częściach, z trudnymi technicznie skokami interwałowymi w części środkowej. Długo będę wspominać ritornel między częścią B i da capo oraz „rozmigotany” klawesyn w zakończeniu tej arii.
Liu Yang nie bała się sięgnąć po największe „hity” barokowej koloratury, w tym po arcytrudną technicznie arię Constanzy: Agitata da due venti, również z opery „Griselda” Vivaldiego. Przyznam, że gdy zobaczyłam program, pomyślałam od razu o Cecilii Bartoli, mezzosopranistce, która mistrzowsko nagrała to dzieło w swoim albumie „Live in Italy” z  roku 1998. Niejedna śpiewaczka, chcąc uniknąć porównania z Włoszką, rezygnuje  ze śpiewania tej arii. Z ciekawością czekałam więc przez prawie cały koncert na Agitata da due venti, którą w 1999 roku słyszałam na żywo, właśnie w wykonaniu Cecilii Bartoli. Liu Yang, nie bojąc się żadnych porównań, śmiało i odważnie zrealizowała trudne technicznie miejsca, którymi najeżona była pierwsza część arii, by po zaledwie kilku taktach wytchnienia, zaproponować bardzo oryginalne rozwiązania w da capo. Nie nawiązała więc do propozycji żadnej z wokalistek, wymyślając swoje własne, autorskie koloratury, które współgrały z burzliwym charakterem arii Vivaldiego, wspieranym przez wiolonczelę (Jakub Kościukiewicz) i kontrabas (Grzegorz Zimak). Nadal jednak Cecilia Bartoli pozostaje dla mnie numerem jeden na świecie w wykonawstwie tej arii.

Ciekawy był również duet Berenice i Alessandra: Quel bel labbro z opery „Berenice” HWV 38 Georga Friedricha Hӓndla. Tutaj również do sukcesu śpiewaczek przyczyniła się orkiestra, w której Lilianna Stawarz zadbała o lekkość i selektywność, jak również o piękno dialogów skrzypiec i klawesynu.

Był to wieczór niezwykły. Na Zamku Królewskim spotkały się dwie kultury – kultura Azji i kultura Europy. Wśród słuchaczy przeważającą część stanowiła oficjalna delegacja z Chin, z Ambasadorem Liu Guangyuan i jego żoną na czele, był to więc koncert interesujący również pod względem socjologicznym. Barok włoski dla obywateli tak odległego kraju jest wciąż egzotyką, o czym świadczyły liczne zdjęcia z klawesynem, robione przez słuchaczy podczas przerwy. Dla śpiewaczek, które nie urodziły się w Europie, repertuar, który wybrały był na pewno niełatwy w zrozumieniu i w realizacji. Choćby nieco zbyt duży wolumen ich głosów nie był całkowicie zgodny z estetyką wykonawczą muzyki barokowej. Mimo to podziwiam je za odwagę i profesjonalizm.

Dla mnie osobiście był to jednak przede wszystkim wieczór Trzech Dam –
eleganckiej Li Ge, radosnej, pełnej wdzięku Liu Yang i arystokratycznej Lilianny Stawarz.


   






Fot. z „Alciny” Kinga Karpati/Archiwum Organizatora
Fot. z koncertu na Zamku Królewskim Dariusz Senkowski/Archiwum Organizatora

Popularne posty