Spóźnione urodziny i magiczna muzyka z Karaibów

 

Pandemia Covid-19 pozbawiła muzyków i melomanów możliwości hucznego świętowania 250. rocznicy urodzin Ludwiga van Beethovena. Rok Beethovena (2020), z powodu wielu zamkniętych sal koncertowych, minął prawie niezauważalnie. Organizatorzy Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego 4 września wynagrodzili jednak Mistrzowi z Wiednia zaistniałą sytuację. W Narodowym Forum Muzyki zabrzmiały jego genialne kwartety oraz inne dzieła, w znakomitych interpretacjach.


 

Kwartet grający razem od zawsze


Wielkim wydarzeniem dla wszystkich Słuchaczy zorientowanych na wykonawstwo historyczne był koncert Quatuor Mosaïques (04.09). Austriacki kwartet smyczkowy specjalizuje się w wykonawstwie muzyki XVIII wieku na instrumentach z epoki. Został założony w 1987 roku przez członków Concentus Musicus Wien - Ericha Höbartha, Andreę Bischofa, Anitę Mitterer i Christophe’a Coina.

Podczas koncertu Poza ciszą, w Sali Czerwonej Narodowego Forum Muzyki, zespół wykonał kwartety smyczkowe Ludwiga van Beethovena powstałe w momencie, w którym kompozytor, z powodu głuchoty, mógł oprzeć się już tylko na swoim słuchu wewnętrznym i pamięci muzycznej. Tak, to musiało być dla niego każdorazowe przekraczanie granic i wyjście poza ciszę...

„Oni grają ze sobą od zawsze!” - pomyślałam w momencie, gdy zaczął się występ i popłynęły dźwięki Kwartetu smyczkowego f-moll op. 95 „Serioso”.


 

Quatuor Mosaïques stanowił jeden muzyczny organizm, który podczas z pewnością wielogodzinnych prób i licznych występów, wypracował sobie monolit brzmieniowy i interpretacyjny. Nie było tu żadnego nieprzygotowanego dźwięku, żadnego wahania przy inicjacji fraz, ani w ich zakończeniach. Pewność i precyzja, niepozbawione wrażliwości i wyobraźni – tak w skrócie scharakteryzowałabym występ tego zespołu.

Beethoven na instrumentach z epoki zabrzmiał niezwykle nowatorsko. Jednocześnie dzieła prekursora romantyzmu miały w tym wykonaniu inną aurę – miększą, bardziej ciepłą niż w interpretacjach na instrumentach współczesnych.

Co uderzyło mnie w muzykach? Niezwykła atmosfera, którą konsekwentnie budowali (nawet strojenie instrumentów wykonywali poza salą, by nie zepsuć stworzonego wcześniej klimatu). Pokora względem dzieła i wielkie zaangażowanie – to były cechy nadrzędne. Brak chęci zaistnienia w kategorii solisty, choć każdy z nich był doskonałym solistą-wirtuozem, a nie „jedynie” kameralistą (co słyszałam dosłownie co chwilę). Cudowna była ich muzykalność w I części słynnego Kwartetu „Harfowego” (Kwartet smyczkowy Es-dur op. 74). Szczególnie barwne Scherzo wykonane zostało raz brzmieniem wręcz orkiestrowym, innym razem kameralnym. Piękne były sola altówki (Anita Mitterer). 


 

Wisienką na torcie okazała się Wielka Fuga op. 133, skomplikowana formalnie, gigantyczna i prawdziwie przekraczająca czasy Beethovena, zagrana spójnie i ciekawie.

I tak, teraz mnie oświeciło – przez cały występ towarzyszyła mi myśl: „Oni nie grają. Oni śpiewają!”.


Tablica pamiątkowa


W niedzielny wieczór (04.09.), między pierwszym a drugim koncertem, tuż przed wejściem głównym do NFM, odbyła się niezwykła uroczystość. Melomani i pracownicy NFM oraz dyrektor Andrzej Kosendiak (wraz z gośćmi), zgromadzili się w celu odsłonięcia tablicy pamiątkowej, upamiętniającej współpracę z Narodowym Forum Muzyki wybitnego muzyka i dyrektora artystycznego festiwalu Wratislavia Cantans - Giovanniego Antoniniego. 


 

Wrocławianie wiedzą, jak wiele zawdzięczają działalności tego Artysty. Wiedzą, jak wielką szansę otrzymały nasze zespoły, mogąc współpracować z tak charyzmatycznym muzykiem.


 

Nie zabrakło dlatego spontanicznych braw i podziękowań, tak od muzyków NFM, jak i od melomanów.




Beethoven wychodzi z cienia


Na wieczornym koncercie (04.09) usłyszeliśmy najpierw Uwerturę do „Tworów Prometeusza”. „Twory” były pierwotnie symbolicznym baletem heroiczno-alegorycznym. Beethoven przy pomocy tańca i muzyki przedstawiał w nim Prometeusza jako stwórcę ludzi o odmiennych cechach charakteru (otrzymanych od bogów) – stwórcę kobiety i mężczyzny. Dziś nawet Uwerturę gra się rzadko (sam balet prawie wcale). W wykonaniu Il Giardino Armonico pod batutą Giovanniego Antoniniego zabrzmiała ona świeżo, romantycznie, lekko, przywodząc na myśl muzykę Mendelssohna - Bartholdy'ego, choćby ze „Snu nocy letniej”. 


 

Głównym punktem programu była jednak Msza C-dur op. 86, dzieło pozostające w czasie powstania w cieniu mszy Josepha Haydna, a dziś w cieniu późniejszych dzieł Beethovena (przede wszystkim Missa solemnis). Śmiem twierdzić, że książę Nikolaus Esterházy, który zamówił Mszę C-dur dla uświetnienia urodzin Marii Józefy – swojej żony - i skrytykował tą kompozycję, porównując do lepszych jego zdaniem sześciu mszy zamówionych wcześniej u Haydna, polubiłby dzieło Beethovena, gdyby tylko miał okazję usłyszeć je w wykonaniu Il Giardino Armonico i Chóru NFM. Chór imponował świetną dykcją, precyzją w miejscach unisonów z orkiestrą, nienaganną intonacją i czujnością w newralgicznych punktach partytury. Szczególnie dobrze zaprezentował się w Credo i w Sanctus – najtrudniejszych, od strony chóralnej, częściach tej mszy. Zespół Il Giardino Armonico pod batutą Antoniniego w instrumentach dętych osiągnął brzmienia wręcz niebiańskie. 


 

Co do solistów, znacznie bardziej przypadły mi do gustu głosy wysokie – jasny sopran (Giulia Semenzato) i żarliwy tenor (Krystian Adam Krzeszowiak). Kontralt wydał mi się zbyt rozwibrowany (Francesca Ascioti) i miejscami z niewyrównaną skalą głosu, a baryton (Fulvio Bettini) sprawiał wrażenie, jakby oszczędzał siły na koncert i markował. Nie zauważył, że tak czyni się na próbie (i to nie generalnej), tymczasem w niedzielę wieczór uczestniczył przecież w koncercie... Żałuję szczerze, że nie usłyszałam go w pełni sił, ponieważ jego głos wydał mi się ciekawy, a doświadczenie sceniczne duże.




Prawdziwa cnota krytyk się nie boi


Do tego co teraz napiszę dojrzewałam przez kilka lat i wiele koncertów... Choć krytyka ta (podkreślam, krytyka konstruktywna) nie będzie dotyczyć wykonawstwa muzycznego, bo co do niego nie mam żadnych uwag, czuję, że czas już najwyższy wspomnieć o tym, że na odbiór muzyki mają również wpływ aspekty pozamuzyczne, w tym szeroko pojęta estetyka.

Mamy we Wrocławiu od lat wspaniały Chór NFM. Śpiewają w nim wrażliwi, zdolni Artyści, którzy podczas intensywnej, 15-letniej pracy pod ręką Agnieszki Franków-Żelazny, wypracowali swoją niekwestionowaną markę zespołu „z górnej półki”. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego tak dobry chór wciąż musi podkreślać swoją wyjątkowość dodatkowymi atrybutami. Mam tu na myśli balowe suknie, w jakich konsekwentnie, od wielu lat, występują Chórzystki. Gdy Panie wchodzą na scenę nieodmiennie mam wrażenie, że uczestniczę w studniówce bądź w balu karnawałowym. Mnogość kolorów i fasonów sukien oraz materiałów, z których są wykonane, broniłyby się w repertuarze operowym i operetkowym np. na koncercie sylwestrowym. W muzyce oratoryjno-kantatowej, a zwłaszcza w dziełach sakralnych, wydają się niekiedy wręcz niestosowne. Zbyt dużo bodźców wizualnych odciąga też uwagę słuchacza od wysokiego poziomu wykonawczego tego zespołu. I tak, nie do przyjęcia jest dla mnie obyczaj, by Artystki Chóru były często ubrane mniej skromnie, niż światowej sławy Solistki, z którymi mają przyjemność występować. Wzorem mogą być tu dla Chóru NFM najlepsze zespoły wokalne. Chórzystki (które są też solistkami) często odwiedzającego Wrocław The Monteverdi Choir zawsze prezentują się w skromnych, choć eleganckich, jednorodnych strojach scenicznych. Panie z Chor des Bayerischen Rundfunks mają różnorodne eleganckie suknie, jednak wszystkie z nich utrzymane są w jednolitej tonacji (czerń i granat oraz długi rękaw u każdej ze śpiewaczek). Prawdziwy artysta nie potrzebuje podkreślać swojej wyjątkowej roli bogatą szatą, która „kłóci” się często z suknią koleżanki, powodując na scenie zbędną „pstrokaciznę”. Największym klejnotem każdego chórzysty powinno być przecież piękno ludzkiego głosu... 


 

Muzyka z XVIII-wiecznych Karaibów


Jednym z najciekawszych wydarzeń tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans im. Andrzeja Markowskiego był koncert przygotowany i poprowadzony przez Pedra Memelsdorffa (07.09), podczas którego zaprezentował się fenomenalny zespół Arlequin Philosophe. Dowiedzieliśmy się wtedy, jakie utwory wykonywano w XVIII wieku na Haiti. Pedro Memelsdorff jest znany wrocławskiej publiczności. Dość wspomnieć jego fantastyczny występ z zespołem Mala Punica na Wratislavii we wrześniu 2019 roku. Memelsdorff to Artysta dociekliwy i poszukujący, w czym niewątpliwie pomaga mu fakt, że jest również muzykologiem. To niekwestionowany autorytet w zakresie interpretacji muzyki średniowiecza. W ostatnim czasie rozszerzył on jednak swoje badania o dzieła wykonywane w XVIII wieku na terenie francuskich kolonii na Karaibach. 


 

O tym jak żyli francuscy plantatorzy mówią zachowane dokumenty, w tym listy i prasa z tamtych czasów. Zagadką było dotąd życie muzyczne niewolników. Memelsdorff odtworzył koncert bożonarodzeniowy, który odbył się w Port-au-Prince 25 grudnia 1780 roku. To właśnie na nim czarnoskórzy wokaliści wykonali fragmenty francuskich oper. Wśród nich śpiewała wtedy 14-letnia Elizabeth Ferrand (nazywana Minette). Dzięki ówczesnemu koncertowi zrobiła karierę i stała się pierwszą czarnoskórą śpiewaczką wykonującą główne role w spektaklach operowych. Miała ona w repertuarze około czterdzieści partii operowych.

Festiwalowy występ był właściwie nie tyle koncertem, co wielkim wydarzeniem - tak muzycznym, jak teatralnym. Pedro Memelsdorff nie tylko odtworzył koncert bożonarodzeniowy, jaki odbył się w Port-Au-Prince. Opracował on także rekonstrukcję mszy wykonywanych w tej miejscowości. Słuchacze przenieśli się zatem w odległe czasy i jeszcze odleglejsze rejony świata, uczestnicząc w pierwszym polskim prawykonaniu muzyki do niedawna zapomnianej.

Były to, w większości przypadków, nieznane kompozycje, m.in. nietypowe formy muzyki religijnej.

To magiczny, muzyczny spektakl. Próba odtworzenia życia muzycznego na Haiti. Wykonano tam 8000 koncertów. Współistniały ze sobą tradycja chrześcijańska - ujęta w uporządkowanej formie przez Jezuitów – i tradycja pogańskich wierzeń lokalnych mieszkańców - czczących drzewa, rzekę, skały. Gdy Jezuici mówią tu o Aniołach, tubylcy widzą swoje Duchy. To jest magia.” - mówił Memelsdorff na antenie Programu 2 Polskiego Radia w dniu występu. 


 

Wydarzenie rozpoczęło się wśród publiczności. Soliści początkowo byli rozmieszczeni na widowni. Warto wspomnieć, że sama próba w tym dniu trwała aż 5 godzin!

Był to rodzaj synkretycznego, totalnego dzieła sztuki, przemyślanego w każdym geście, w każdym kroku. Koncert-spektakl, w którym znaczenie poza muzyką miało światło, ustawienie śpiewaków i instrumentalistów - w teatrze i w kościele - oraz przejścia pomiędzy tymi dwoma miejscami. Na scenie były bowiem 2 przestrzenie – przestrzeń Sacrum (kościół) oraz przestrzeń Profanum (teatr). Pomiędzy jednym i drugim znajdowała się plantacja, na której pracowali niewolnicy.

Zabrzmiały dzieła takich kompozytorów jak: Giovanni Battista Pergolesi (najlepsze, jakie słyszałam w moim życiu wykonanie fragmentu Stabat Mater), Adolphe Benoît Blaise, Jean-Paul-Égide Martini, Egidio Duni, François-Joseph Gossec i Nicolas-Marie Dalayrac.

Rozpoczęły i zakończyły wszystko fragmenty Messe en cantiques (Cayenne?, 1763), niczym klamra spinająca całość i przechodząca w ciszę i ciemność brzmieniem bębnów zapowiadającą rewolucję.

Koncert był bardzo efektowny, wykonany z wielkim zaangażowaniem. Memelsdorff wręcz śpiewał i tańczył przed swoim pulpitem. Nie sposób wyróżnić każdego z muzyków, ale warto wspomnieć, że wśród solistów wystąpiła Francesca Benitez, sopran z czarującymi koloraturami, świetna sopranistka Belén Vaquero, wspaniała mezzosopranistka Markéta Cukrová oraz wybitni śpiewacy - Luca Cervoni (tenor), Yannis François (baryton), i Marco Saccardin (bas).
Introit w Messe en cantiques brzmiał jak żarliwa modlitwa chóru zakonników, wspierana przez pozytyw (Pablo Kornfeld). Znakomite było solo w Confiteor, stylistycznie przypominające styl średniowiecznych Carmina Burana.

W pamięć zapadła mi również finezyjna aria Isabelle, obłędne koloratury sopranu powracające raz po raz w trakcie całego koncertu, znakomicie operująca czasem i fantastycznie współpracująca z instrumentalistami mezzosopranistka. Instrumentaliści zaproszeni przez Memelsdorffa na wrocławski występ reprezentowali najwyższy z możliwych poziomów wykonawczych.


 

Nic więc dziwnego w tym, że publiczność zareagowała z wielkim entuzjazmem i długo niesłabnącym aplauzem.


Ikonografia:


Agostino Brunias, Targ w Saint-Dominque/ domena publiczna

Fot. z uroczystości odsłonięcia tablicy: Łukasz Rajchert / Karol Sokołowski/ z Archiwum Organizatora

Fot. Chóru NFM/ Łukasz Rajchert/ z Archiwum Organizatora

Pozostałe fotografie pochodzą również z Archiwum Organizatora



Popularne posty