Odwaga, czy brawura?

 

Takie pytanie zadałam sobie, widząc plakat niedzielnego koncertu oratoryjnego (10.10.) Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie. W programie była Wielka Msza h-moll BWV 232 Johanna Sebastiana Bacha. Wśród wykonawców widniała zaś m. in. Orkiestra Barokowa Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie. Aby dowiedzieć się, czy (i jak) studenci poradzą sobie z jednym z trudniejszych dzieł Mistrza z Lipska pojechałam na weekend do Krakowa...



Od samego początku jasne dla mnie było to, że ciężar kreacji Die Grosse Messe spocznie na solistach i Chórze Filharmonii Krakowskiej (przygotowanym przez Piotra Piwko), jak również na kilkorgu zawodowych instrumentalistach, zasiadających w orkiestrze, w celu wsparcia artystów-studentów.

Wiem, jak z reguły działają studenckie zespoły orkiestrowe, zwłaszcza te wykonujące muzykę dawną. Najczęściej w ramach tzw. „projektu” organizuje się „pospolite ruszenie” młodych muzyków, planuje się kilka intensywnych, wielogodzinnych prób (odkładając na bok wszystkie inne akademickie obowiązki) i pracuje się niezwykle krótko. Ma to być może przyzwyczaić studentów do tego, że kiedyś ich praca zawodowa będzie wyglądać podobnie – będą musieli oni w krótkim czasie przygotować do wykonania jakąś dużą formę, grając w zespole złożonym z różnych artystów, nie współpracujących ze sobą regularnie. Mało który muzyk instrumentalista otrzymuje bowiem możliwość pracy w etatowo działającym zespole.

O ile jednak w krótkim czasie dojrzały muzyk, posiadający dobry warsztat techniczny, wiedzę ogólnomuzyczną i doświadczenie sceniczne, może próbować przygotować Wielką Mszę h-moll - choć szczerze mówiąc nie znam tak odważnych orkiestr, realizujących w kilka dni tego rodzaju projekty (no chyba, że to Jordi Savall i zaproszeni przez niego naprawdę wybitni artyści...) - o tyle młodzi, niedoświadczeni muzycy, często rozpoczynający dopiero swoją przygodę z muzyką dawną, powinni być ostrożniejsi i sięgać po prostsze i mniejsze formy (to oczywiście uwaga bardziej do kierownika zespołu, niż do samych studentów). I tak, od zawsze jestem zdania, że na etapie studiów w akademii muzycznej zajęcia z orkiestry powinny być maksymalnie regularne, właśnie po to, by młodzi muzycy zdobyli podczas swoich zaledwie kilku lat studiów jak najlepszy warsztat w zakresie gry zespołowej. Warsztat, który będą mogli potem wykorzystywać przez całe swoje dalsze życie artystyczne. 

 



Mimo oczywistego dla mnie już od pierwszych taktów niższego poziomu wykonawczego, niż prezentują w pełni zawodowe zespoły, wiele momentów z niedzielnego koncertu spodobało mi się.

Przechodząc zatem do szczegółowej relacji - pierwsze Kyrie eleison było dla mnie zbyt jednostajne, w chórze niemal bezbarwne, może z powodu jednolitej artykulacji i mało zróżnicowanej dynamiki oraz braku wsparcia interpretacyjnego ze strony orkiestry (tego rodzaju problem powracał w przebiegu utworu kilkukrotnie).



 

Bardzo ładnie natomiast wypadł duet sopranowy (Aldona Bartnik i Jolanta Kowalska-Pawlikowska). Obie artystki, choć każda z nich obdarzona innym głosem (Bartnik jasnym i delikatniejszym, Kowalska-Pawlikowska ciemniejszym i bardziej „pełnym”), śpiewały z wielkim zaangażowaniem, zachwycając dykcją i świetną współpracą. 

 



Piękna aria Laudamus Te z części Gloria miała niestety mocno „zagonione” tempo. Wystarczyłoby poprowadzić ją choćby „o włos” wolniej, a wirtuozowskie sola skrzypiec (znakomity Zbigniew Pilch) byłyby bardziej czytelne i spokojniejsze. Trzeba przyznać, że sopranistka (Jolanta Kowalska-Pawlikowska) dzielnie sprostała nie lada wyzwaniu – w takim tempie zachować nieskazitelną dykcję, selektywne koloratury i ładną barwę każdego dźwięku to niemal wyczyn.


 


 

Ze wszystkich duetów z tej mszy najbardziej spodobał mi się duet Aldony Bartnik i Macieja Gocmana: Domine Deus Rex coelestis, w którym pięknie towarzyszyła śpiewakom Wioletta Wysopal (flauto traverso) – dla mnie najlepsza solistka-instrumentalistka niedzielnego koncertu. Wokaliści byli tu niezwykle subtelni w każdym z dźwięków poszczególnych fraz. Dyrygent (Stanisław Krawczyński) zadbał o bardzo dobre tempo.



 

Interesujące było też przejście z duetu w chóralne Qui tollis peccata mundi, choć samo Qui tollis nie wydało mi się wystarczająco porywające...

Spodobała mi się za to aria altowa, w której solistce towarzyszyła bardzo subtelnie wrażliwa oboistka (Qui sedes ad dexteram Patris). Ewa Wolak - obdarzona „dużym”, szlachetnym kontraltem wypadła tu znakomicie.



 

Niełatwo miał natomiast Jarosław Bręk (bas). Jego piękna aria Quoniam tu solus sanctus, z powodu trudnej, koncertującej partii maksymalnie rozstrojonego i „rozchwianego” rogu, była jedną wielką próbą dla tego wokalisty. Bręk okazał się nieskazitelny intonacyjnie i interpretacyjnie. Wydał mi się profesjonalistą w każdym calu. Nic nie było w stanie wyprowadzić go ze scenicznej równowagi.

Myślę, że dyrygent mógł zrezygnować z partii rogu, bądź zawczasu przearanżować ją na inny instrument, co zapobiegłoby dość niezręcznej sytuacji.

 


 

W Credo chór się „ożywił” i zaczął śpiewać bardziej selektywnie. Piękny był duet Aldony Bartnik i Ewy Wolak, łączący głosy tak różne, ale cudownie stapiające się ze sobą w modlitewnym nastroju (Patrem omnipotentem).



 

Pierwszą prawdziwą współpracę chóru z orkiestrą w tworzeniu nastroju (bo wcześniej miałam wrażenie, że to chór wciąż prowadzi w tempach i aurze muzyki Bacha orkiestrę) odnotowałam w Et incarnatus est. Dalej było już coraz lepiej - przejmujący Crucifixus, w którym orkiestra pokazała wiele dramaturgii, jasny, radosny, pełen triumfu Et resurrexit, z fantastycznym chórem (świetne tenory i basy). Jedynym minusem były tutaj mniej wyćwiczone partie dętych blaszanych...



Kolejne solo Jarosława Bręka (Et in Spiritum Sanctum), w jakim artysta ze skupieniem przeszedł do porządku dziennego nad niestrojącymi obojami i obdarował słuchaczy ładną, miękką barwą swego basu (przy wsparciu ciekawie zrealizowanego basso continuo: klawesyn, pozytyw, fagot, niskie smyczki) było niezwykle udane.



Chór Filharmonii Krakowskiej pięknie zaprezentował się w Confiteor, potwierdzając swój wysoki poziom m. in. stopliwością głosów. Z części chóralno-orkiestrowych najlepszy jednak był Sanctus - miałam wrażenie, że dopiero tu oba zespoły osiągnęły wyższy stopień zjednoczenia.


 


I wreszcie Hosanna, a potem niebiański Benedictus (Maciej Gocman, flauto traverso, wiolonczela i pozytyw) – przeniosły słuchaczy w inny wymiar.

 


Altowy, arcytrudny, pełen karkołomnych skoków melodycznych Agnus Dei Ewa Wolak wykonała niczym modlitwę błagalną, prezentując w pełni skalę swojego prawdziwie intrygującego głosu.


Ciekawe było też chóralne Dona nobis pacem (chór najpierw siedział, a przy ostatnim zawołaniu wstał, co wzmogło tylko znaczenie prośby o pokój).

 

Podsumowując, koncert był raczej udany, głównie z uwagi na występ znakomitych wokalistów oraz zawodowego chóru i kilkorga doświadczonych instrumentalistów, którzy - wraz z dyrygentem - wzięli na siebie ciężar utrzymania „w ryzach” niedzielnego wykonania jednego z największych dzieł Johanna Sebastiana Bacha. Myślę, że bez nich studenci byliby całkowicie bezradni.

Jakie zatem nasuwają się wnioski przede wszystkim dla osób prowadzących zajęcia orkiestrowe w akademiach muzycznych?

Lepiej zacząć od prostszych orkiestrowych utworów barokowych, zamiast sięgać od razu z młodymi, niedoświadczonymi muzykami po Wielką Mszę h-moll...

 


 

 Fot. Krzysztof Kalinowski / z Archiwum Filharmonii Krakowskiej im. K. Szymanowskiego

Plakat / z Archiwum Filharmonii Krakowskiej im. K. Szymanowskiego


 


Popularne posty