Bach jeszcze raz na nowo odczytany

 


Idąc na recital Piotra Anderszewskiego w czwartkowy wieczór do NFM (10.11) myślałam, że wiem, czego się spodziewać. W programie znajdowały się przecież wybrane preludia i fugi z drugiego tomu Das Wohltemperierte Klavier Johanna Sebastiana Bacha, nagrane w ubiegłym roku przez artystę. Płytę nabyłam krótko po jej wydaniu, poznałam więc interpretacje Anderszewskiego. Obok Bacha miały zabrzmieć Wariacje op. 27 Weberna i Sonata fortepianowa As-dur nr 31, op. 110 Beethovena, które pianista zarejestrował przed laty. Sądziłam zatem, że spędzę wieczór w towarzystwie znajomych arcydzieł w dobrym, znanym mi wykonaniu.

Anderszewski zaskoczył mnie jednak od pierwszych taktów. Prawdziwy artysta ma więcej twarzy, niż przypuszczamy. Którą zaprezentował wrocławskiej publiczności tym razem? Listopadową, zamyśloną, nostalgiczną, filozoficzną, a nawet miejscami metafizyczną i mistyczną. Na żadnym z koncertów nie miałam tylu pozamuzycznych skojarzeń. Od dawna nie zadałam sobie w duchu tylu pytań, z których większość pozostała bez odpowiedzi. Pytania te uparcie krążyły wokół ludzkiej egzystencji, jak również wokół Wieczności. Nie pamiętam też, bym z jakiegokolwiek koncertu wyszła z notatkami, które dotyczyły nie muzyki, ale bardziej filozofii egzystencjalnej, czy teologii.

Mam świadomość, że czwartkowy recital był zupełnie niezwykły i niełatwy dla większości słuchaczy. Oto w pędzie codzienności, mimo uciążliwego antycklonu znad Azorów, który nieprzyjemnie podniósł ciśnienie atmosferyczne i u wielu osób spowodował drażliwość i różne dolegliwości, zostaliśmy zaproszeni do swoistego, jakże modnego dziś nurtu mindfulness – praktyki uważności. Na ponad półtorej godziny czas się zatrzymał, a my - rozpędzeni do granic wytrzymałości w naszych codziennych obowiązkach zawodowych i osobistych - musieliśmy wyciszyć emocje po to, by zadać wewnątrz siebie pytania o najgłębsze prawdy ludzkiego jestestwa.

 




Wieczór rozpoczęły Preludium i Fuga As-dur BWV 886. Preludium było zamglone, lecz zarazem selektywne. Fuga stała się, dzięki Anderszewskiemu, niekończącą się, prawdziwie narracyjną opowieścią. Preludium i Fuga dis-moll BWV 877 okazały się niezwykle intymne w dynamice, momentami na skraju słyszalności, „rozmodlone”. Temat fugi miał charakter wręcz metafizyczny. Kolejna para – Preludium i Fuga F-dur BWV 880 - była dla mnie w tym wykonaniu czystym wykładem filozoficznym na temat ludzkiego losu, zaś Preludium i Fuga b-moll BWV 891 opowieścią o życiu (pełną pytań bez odpowiedzi). W Preludium i Fudze Es-dur BWV 876 odczytałam pochwałę życia, wdzięczność i uwielbienie dla Stwórcy. Preludium i Fuga g-moll BWV 885 były pochyleniem się nad ludzką codziennością, ukazaniem jej zgiełku, przedzielanego co jakiś czas dojmującym, uporczywym pukaniem. Dokąd? Może do Wieczności. Preludium i Fuga E-dur BWV 878 ukazały niezwykłą przestrzeń. Jak skarga zabrzmiał tu nieziemski tryl, zapraszający jeszcze raz do zadawania pytań egzystencjalnych. I wreszcie finał pierwszej części recitalu - Preludium i Fuga gis-moll BWV 887. Gdybym miała nadać im tytuł byłyby „Kołowrotem bytu” i „Przejściem do Wieczności”.

 




Drugą część koncertu rozpoczęły zjawiskowo zagrane słynne Wariacje op. 27 Antona Weberna, które wywołały ożywienie wśród publiczności. Tu i tam na sali pojawiły się teatralne szepty: „To Pegaz!”.

Dla mnie jednak najciekawsze było bardzo udane uczynienie z Weberna preludium do Sonaty fortepianowej As-dur nr 31, op. 110 Ludwiga van Beethovena. Oprócz tego zachwyciła mnie w tej interpretacji ostatnia część sonaty ( Adagio ma non troppo. Arioso dolente – Fuga. Allegro ma non troppo). Pianista zaskoczył w niej słuchaczy znacznymi kontrastami dynamicznymi (wcześniejsza część wieczoru przebiegła w dynamice ppp-mf). Adagio ma non troppo było przejmujące - dla mnie jak „Lament Orfeusza”.

Anderszewski zamknął recital nawiązaniem w kończącej sonatę fudze do nastroju z Bachowskiej części koncertu.

 


 

To był wieczór pod każdym względem niezwykły. Miałam wrażenie, że pianista uchylił na chwilę drzwi do wnętrza swojego serca, duszy, ale również umysłu. Przez ten moment mogliśmy doświadczyć tego, co dla niego jest najbardziej intymne. Przyznam, że były miejsca, w których wstrzymywałam oddech, by nie zagłuszyć nim zjawiskowego pianissimo.
W podobnej, melancholijnej aurze wybrzmiały dwa genialne bisy - wysmakowana interpretacyjnie Sarabanda z I Partity B-dur oraz niezwykłej urokliwy Mazurek op. 50 nr 3 Karola Szymanowskiego.

 



Po koncercie Piotr Anderszewski podpisując płyty rozmawiał z melomanami. Wielu z nich zapytało artystę, czy planuje nagrać mazurki Szymanowskiego. Pianista odparł, że są bardzo trudne, ale myśli o zarejestrowaniu ich. Czekamy zatem z niecierpliwością na kolejną płytę oraz na szybki powrót Anderszewskiego do NFM.



Fot. Karol Sokołowski / z Archiwum NFM

Popularne posty