Kosmiczna wiolonczela
Nie zamierzałam iść w piątkowy
wieczór (16.02) do NFM. Pomysł oderwania się od codzienności i
odpłynięcia w świat dźwięków przyszedł mi do głowy
spontanicznie i właściwie przez przypadek. Nie spojrzałam nawet do
książeczki programowej koncertu. Po prostu wyszłam z domu z
maksymą „alea iacta est” na ustach. To był najlepszy pomysł,
jaki miałam tamtego dnia.
Dopiero siedząc w Sali Głównej
Narodowego Forum Muzyki zerknęłam na repertuar (żeby go ściągnąć
z Internetu, musiałam wejść aż do połowy schodów prowadzących
do drzwi wejściowych, bo w sali i w jej pobliżu nie ma zasięgu).
Przyznam, że zatęskniłam tego dnia do papierowych omówień.
Przyjemnie było mieć je w dłoni. Myślę, że niejednemu
słuchaczowi nie chce się szukać tekstu w smartfonie, co przekłada
się niestety na brak profesjonalnego odbioru dzieł.
Uwertury do oper Wagnera były dla mnie
miłym zaskoczeniem. Nie słyszy się ich zbyt często.
A oprócz
nich dwa koncerty wiolonczelowe, w tym jeden, którego jeszcze nie
słyszałam. Najwspanialszą atrakcją wieczoru okazał się jednak
nie repertuar, lecz wykonawcy.
Już pierwsze takty Uwertury
do opery Holender
tułacz Richarda
Wagnera uświadomiły mi, że muszę zacząć na powrót częściej
bywać w NFM. NFM Filharmonia Wrocławska pod batutą Giancarla Guerrero brzmiała
wprost wyśmienicie! Ozdobą były rzecz jasna, jak to u Wagnera,
instrumenty dęte, lecz wszyscy muzycy odczytywali w lot intencje
dyrygenta i realizowali je na najwyższym z możliwych poziomie.
Holender
był jednak zaledwie rozgrzewką przed kolejnymi punktami programu.
Tak interesująco wykonanego I
Koncertu wiolonczelowego a-moll
op. 33 Camille'a Saint-Saënsa
nie słyszałam na żywo jeszcze nigdy w życiu. A to za sprawą
charyzmatycznego solisty - Johannesa Mosera. Żarliwy wiolonczelista
wykreował dramaturgię pełną romanycznych uniesień, konsekwentnie
budując napięcie i podkreślając pomysły kompozytora. Każdy
dźwięk był przemyślany, a koncepcja zwarta, spójna i czytelna.
Opus 33 Saint-Saënsa
w wykonaniu Mosera stało się w piątek dla mnie jednym z
najlepszych utworów francuskiego kompozytora, a od solisty nie można
było oderwać oczu, gdyż stwarzał wokół siebie aurę pełną
hipotyzującego magnetyzmu. Wspaniale jest móc widzieć na scenie
muzyka, który całym sobą wyraża wielką radość z możliwości
stwarzania na oczach słuchaczy, wraz z orkiestrą i dyrygentem,
interpretacji, która jest bytem jednorazowym i niepotarzalnym, a
przez to unikatowym. Moser (wraz z Guerrero) swoim zaangażowaniem,
poprowadził orkiestrę przez meandry XIX-wiecznej ekspresji,
wydobywając z zespołu to, co najlepsze. Piękne było dialogowanie
wiolonczelisty z I skrzypkiem.
Po
przerwie orkiestra wprost „błyszczała”. Uwertura do
opery Tannhäuser
Richarda Wagnera pokazała raz jeszcze wysoki poziom sekcji
instrumentów dętych (zwłaszcza drewnianych). Forma była
znakomicie zinterpretowana, a olśniewający finał mistrzowski.
Największą radość i owacje na stojąco słuchaczy wywołał jednak Magnetar – koncert na wiolonczelę elektryczną i orkiestrę meksykańskiego kompozytora Enrica Chapeli. Autor Koncertu zasiadł na scenie, by towarzyszyć Moserowi, jako realizator warstwy elektronicznej. Trzyczęściowy eklektyczny utwór, dedykowany Johannesowi Moserowi, był muzycznym odmalowaniem gwiazdy neutronowej o wielkim polu magnetycznym, jak również jej kosmicznego, promieniującego tła. Usłyszeliśmy gwiezdne „sygnały” i muzykę sfer niebieskich. Czego w niej nie było?! Klasyka i swing, blues i jazz, country i elektronika, a na koniec mocny rock. Orkiestra miała (jak to w utworach współczesnych) równie trudne zadanie co soliści. Klaskanie, tupanie, pocieranie dłoni, preparacje fortepianu, rozbudowane dialogi wiolonczel i puzonów, efektowne interwencje sekcji perkusyjnej, „kosmiczna” kadencja i barwny finał to w wielkim skrócie wycinek moich wspomnień z Magnetara. Czy gwiazda zniszczyła swym polem wszystko wokół siebie, jak ostrzegano w omówieniu do koncertu? Nie tym razem. Wyzwoliła jedynie ogromną burzę oklasków, po której Moser, wraz ze świetną grupą wiolonczel NFM Filharmonii Wrocławskiej wykonał (siedząc skromnie w ostatnim pulpicie!) Sarabandę Edvarda Griega z Suity „Z czasów Holberga” op. 40. Jako solista w utworze Griega wystąpił koncertmistrz wiolonczel - Maciej Kłopocki.
Fot. Łukasz Rajchert i Karol Adam Sokołowski/z Archiwum NFM