Wirtuoz jest zmęczony?

 

Minęły 3 tygodnie od pamiętnego czwartku (24.01), gdy pomimo potwornej migreny, „leciałam” do Narodowego Forum Muzyki jak na skrzydłach. Skutecznie pomagał mi w tym porywisty wiatr, wypełniający szerokim pasmem świstów, podmuchów i szelestów wszystkie ulice Wrocławia. Cieszyłam się, że usłyszę Bruce'a Liu, któremu nie tak dawno temu (w październiku 2021 roku) kibicowałam z całych sił podczas XVIII Konkursu Chopinowskiego.


Liu był niekwestionowanym „numerem jeden” ostatniej edycji konkursu i byłam szczęśliwa z faktu, że jury uczciwie przyznało I nagrodę właśnie jemu. Słysząc go krótko po Konkursie dwukrotnie na żywo - w głównej sali NOSPR oraz w NFM – tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że zasłużył na spektakularne zwycięstwo. Cały świat zachwycił się wtedy młodym, bezpretensjonalnym, miłym pianistą z Kanady. Liu wniósł do konkursowej pianistyki powiew świeżości. Zaproponował niezwykle indywidualny sposób gry na fortepianie. Nie forsował dźwięków, dbał o ich selektywność - nie dla wirtuozowskiego popisu, lecz w celu podkreślenia faktury i formy. Rozumiał muzykę Chopina doskonale. Genialnie potrafił zrealizować rubata, nie ukrywał niczego pod zbędną pedalizacją. Był uczciwy w każdym dźwięku, a dodatkowo jego mowa ciała przy fortepianie (nieprawdopodobnie zwinna, wręcz „kocia”) przykuwała uwagę słuchaczy i wzbudzała sympatię. Był wirtuozem w najlepszym tego słowa znaczeniu – wykonywał utwory „z chirurgiczną precyzją” - bez jakichkolwiek pomyłek tekstowych, jednocześnie nie odzierając dzieł z tego, co w nich najważniejsze – ich ponaddźwiękowych treści. Dawno nie słyszałam takiego stylu brillant, jaki zaproponował Liu. Jestem pewna, że nawet Fryderyk Chopin biłby brawo, gdyby go usłyszał.


Co zatem stało się we Wrocławiu, że z koncertu wracałam z nieco podciętymi skrzydłami?
Próbuję się domyślić przez ostatnie trzy tygodnie...
Pięknie skomponowany program mógł spokojnie być „samograjem” dla tak sprawnego artysty, jak Bruce Liu. Najpierw, „na rozgrzewkę”, Sonata fortepianowa h-moll Hob. XVI:32 Haydna, potem Scherzo E-dur op. 54 i Wariacje B-dur na temat „Là ci darem la mano” z opery „Don Giovanni” W.A. Mozarta op. 2 Chopina, utwory, które tak genialnie zagrał na Konkursie Chopinowskim. Po przerwie nagrany przez Liu na najnowszą płytę Ravel (Miroirs), a na deser Réminiscences de Don Juan S. 418 Liszta, znakomicie korespondujące z Wariacjami Chopina.

Sonata Haydna niepotrzebnie została pozbawiona repetycji, przez co czas jej trwania skrócił się z kwadransa do około 7 minut, a szkoda, bo bardzo przyjemnie słuchało się specyficznej barwy fortepianu, jaką wykreował w niej artysta. Oczami wyobraźni można było zobaczyć podczas tego wykonania fortepian z czasów Klasyków Wiedeńskich. Pomyślałam wtedy rozmarzona, że chciałabym usłyszeć Liu grającego sonaty Domenica Scarlattiego. Zapamiętałam zwłaszcza część II, z której Bruce Liu zrobił uroczą, nieprzesłodzoną miniaturę. W części III podziwiałam perfekcyjne dialogowanie obu rąk pianisty. W Scherzu najpiękniejsze było liryczne, nokturnowe, środkowe ogniwo, szczególnie bogate kolorystycznie, w którym fortepian przypominał niekiedy harfę. Wariacje, mimo wielu atrakcyjnych miejsc, wypadły moim zdaniem znacznie bladziej, niż na Konkursie. Były różnorodne w nastrojach – eleganckie i pełne flirtu, beztroskie i zdyscyplinowane rytmicznie, raz zamglone, innym razem pełne słońca. A jednak mimo zrozumienia chopinowskiego zamiłowania do bel canta, które zostało przywołane w tej kreacji oraz podkreślenia fragmentów utrzymanych w stylu brillant, słyszałam pomyłki tekstowe, a finałowy polonez został „zagoniony”, przez co stracił tak charakterystyczny dla tego tańca majestat i dostojność. Słuchając zastanawiałam się, czy Liu grał ten utwór w ostatnich latach tak często, że musiał nadejść moment rutyny, która każdorazowo pozbawia dane wykonanie świeżości i lekkości.

Po przerwie zabrzmiał cykl Ravela. Przyznam, że zaczęłam się wtedy obawiać tego, że Liu również Liszta zagra za moment tak niewielkim dźwiękiem. Moją uwagę przykuły refleksyjne Smutne ptaki oraz skoczny, wesoły i zadziorny trefniś (Poranna pieśń trefnisia). Na szczęście w Réminiscences de Don Juan S. 418 pianista udowodnił, że potrafi zmienić siłę brzmienia fortepianu i z gry „salonowej” przejść do większego wolumenu bardziej odpowiedniego dla Sali Głównej NFM. Muzyka Liszta zabrzmiała niczym wokalny duet – artysta znakomicie zróżnicował nastrojowo linie melodyczne, dzięki czemu można było zrozumieć, które fragmenty „śpiewa” Zerlina, a które Don Giovanni. Po wielkich owacjach na stojąco zabrzmiały trzy bisy. Spodobał mi się tylko pierwszy – „Gymnopedie” nr 3 Erica Satie. Gdy wybiera się na bis „Les Sauvages” Jeana Philippe'a Rameau należy mieć w pamięci fakt, że od lat jest to jeden z utworów granych na bis przez genialnego Grigorija Sokołowa. Każdy, kto choć raz usłyszał go na żywo, już na zawsze będzie kojarzył ten taniec z perfekcyjną precyzją, zawrotnym tempem i niesamowitą barwą instrumentu stworzoną przez Sokołowa. Dlatego pomyłka tekstowa Liu już w pierwszym takcie zasmuciła mnie mocno. Dodatkowo Etiuda As-dur op. 25 nr 1 Fryderyka Chopina, popisowy „numer” Bruce'a również wypadła blado i była pełna niedociągnięć.

  

Przyznam, że nie stanęłam do braw z resztą rozentuzjazmowanego tłumu słuchaczy. Czułam, że choć występ nie był zły, to Bruce'a Liu stać na znacznie więcej. Słyszałam go już w dużo lepszej formie. Wracając do domu i rozmyślając o tym, czego byłam świadkiem, doszłam do wniosku, że chyba tempo życia młodego artysty jest za duże.

Mam nadzieję, że zwolni on choć trochę i poza nieustannymi trasami koncertowymi znajdzie w najbliższych latach czas na odpoczynek, przemyślenie dalszej drogi muzycznej oraz na wzbogacenie swojego ducha, gdyż bez tego ciężko jest na dłuższą metę być prawdziwie genialnym pianistą.


 

Fot. Karol Adam Sokołowski/z Archiwum NFM

 

Popularne posty