Królewska klasa Brytyjczyków
Narodowe
Forum Muzyki przyzwyczaiło nas w ostatnich latach do kontaktu ze
sztuką wykonawczą najwyższych lotów: w tym - do słuchania
najlepszych w świecie orkiestr symfonicznych. A ponieważ bardzo
łatwo jest przywyknąć do rzeczy dobrych, to zastanawiam się, czy
słuchacze odwiedzający gmach przy placu Wolności są w pełni
świadomi tego, w jak świetnym muzycznym okresie przyszło obecnie
żyć wrocławskiej publiczności.
Żyję
już wystarczająco długo, by pamiętać nie tak odległe czasy, gdy
usłyszenie światowej klasy orkiestry we Wrocławiu było prawie
niemożliwe. Po pierwsze dlatego, że koszt sprowadzenia takiej
orkiestry bywał przeszkodą nie do pokonania. Po drugie nawet jeśli
jakimś ekonomicznym cudem udawało się pozyskać na przykład
Nowojorską Orkiestrę Filharmoniczną (rok 2000), to Wrocław nie
dysponował odpowiednią akustycznie salą, która pozwoliłaby
rzeczywiście „usłyszeć” w całej pełni grę takiego
znakomitego zespołu. Stąd szukano rozwiązań „awaryjnych”, jak
zapraszanie orkiestr symfonicznych do wielkich gotyckich kościołów
(stało się to niegdyś regułą na festiwalu Wratislavia Cantans).
Nowojorczykom pod dyrekcją Kurta Masura zaoferowano Halę Stulecia.
W rezultacie duży pogłos gotyckich świątyń zacierał brzmienie
zespołów, a wielkiej przestrzeni Hali Stulecia nie była w stanie
nasycić dźwiękiem nawet doskonała Filharmonia Nowojorska.
Wybudowanie
Narodowego Forum Muzyki i rozwój ekonomiczny naszego kraju w
ostatnim okresie zmieniły całkowicie tę niekorzystną sytuację.
Od lat obserwujemy, że najlepsze zespoły i najwybitniejsi artyści
– tacy jak John Eliot Gardiner, Piotr Anderszewski czy ostatnio
Royal Philharmonic Orchestra – po prostu chyba lubią występować
we Wrocławiu, chętnie tu powracają. My słuchacze możemy się
tylko cieszyć. Tak właśnie było we Wrocławiu 10 października.
Sensacyjnie zapowiadający się program przyciągnął publiczność
bynajmniej nie tylko wrocławską. Goście przybyli m. in. z Warszawy
i z Krakowa, bardzo liczna okazała się także grupa melomanów z
Azji, w tym zapewne z Korei Południowej.
Atrakcji
wieczoru było wiele. Po pierwsze Royal Philharmonic Orchestra, jedna
z kilku sławnych orkiestr londyńskich i – tym samym – jedna z
najlepszych europejskich orkiestr. Została założona w roku 1946, a
jej twórcą był legendarny dyrygent brytyjski Sir Thomas Beecham,
dziedzic wielkiej rodzinnej fortuny firmy farmaceutycznej. Muzycznym
magnesem okazało się również nazwisko solisty –
południowokoreański pianista Yunchan Lim (rocznik 2004),
okrzyknięty sensacją naszych czasów, jest najmłodszym w historii
zwycięzcą prestiżowego międzynarodowego Konkursu Van Cliburna
(2022). Wykonane podczas tego konkursu Etiudy transcendentalne Liszta
trafiły na płyty, w obecnym zaś roku młody pianista wydał
komplet Etiud op. 10 i op. 25 Chopina i zdobył tytuł „Młodego
Artysty Roku” Gramophone Classical Music Awards 2024. Wreszcie –
last but not least – sam program wieczoru był wyjątkowo
atrakcyjny, zawierał m. in. monumentalny i efektowny Koncert na
orkiestrę Béli Bartóka.
Na
początek jednak zabrzmiała uwertura koncertowa „Karnawał” op.
92 Antonína Dvořáka, utwór skomponowany w roku 1891. Royal
Philharmonic Orchestra wystąpiła pod kierunkiem obecnego szefa
artystycznego, którym jest Vasily Petrenko, dyrygent rosyjsko –
brytyjski. Od pierwszych taktów „Karnawału”, poprowadzonego z
rozmachem i bardzo efektownie, publiczność mogła delektować się
dopracowanym w szczegółach, szlachetnym brzmieniem zespołu. Była
to swoista „rozgrzewka” dla muzyków i publiczności.
Krótko
potem na estradzie pojawił się chłopięco wyglądający,
młodziutki Yunchan Lim, który zasiadł do fortepianu, aby wykonać
Koncert f-moll op. 21 Fryderyka Chopina. Na grę tej – mimo młodego
wieku – już międzynarodowej gwiazdy pianistyki wszyscy czekali z
dużym napięciem. Czy tak wielki talent zachwyci wirtuozerią albo
oryginalną wizją młodzieńczego arcydzieła Chopina? Czy będziemy
świadkami sensacji? Takie pytania czuło się wprost w powietrzu.
Orkiestra rozpoczęła Koncert f-moll w uderzająco wolnym tempie, co
zapowiadało poważny, niemal uroczysty charakter pierwszej części.
Po orkiestrowej ekspozycji zaczął swoją partię Yunchan Lim. Im
dłużej słuchałem jego gry, tym więcej miałem wątpliwości.
Owszem, gra pianisty była pewna, może nawet nieskazitelna
technicznie, ale brakowało jej wyrazistości, dramaturgii.
Koreańczyk – nie bez słuszności – postawił na delikatność,
zwiewność pasaży i momentami potrafił oczarować subtelnością
efektu, ale nie oddał bogactwa romantycznego utworu Chopina ani nie
ukazał przekonująco struktury całości. Dźwięk pianisty okazał
się dość wątły i w niewielkim stopniu zróżnicowany. W sławnym
Larghetto (część II) Yunchan Lim ujął poetyckim tonem, ale
zabrakło mi przekonującej dramaturgii w środkowym odcinku.
Mazurkowy Finał zabrzmiał z kolei efektownie, perliście, jednak
spodziewałem się większej wirtuozerii w kodzie.
Jeśli
można tu mówić o niemałym rozczarowaniu, to wynikało ono w dużej
części z „medialnego szumu”, jaki towarzyszy młodemu artyście
i bardzo wysoko ustawia wobec niego poprzeczkę oczekiwań .
Niektórzy chyba zbyt wcześnie obwołali go światową gwiazdą.
Tymczasem prawda jest raczej taka, że koreański pianista ma w sobie
ogromny potencjał, w tym niezwykłą techniczną sprawność i
łatwość, może być w przyszłości wielkim interpretatorem, ale z
pewnością czeka go jeszcze etap pogłębiania swojej muzycznej
wrażliwości i poszukiwania własnej, oryginalnej drogi. Na pewno
warto obserwować z uwagą jego dalszą karierę.
Bohaterem
drugiej części wieczoru był Béla Bartók, klasyk XX wieku,
czołowy węgierski kompozytor tego stulecia. W programie znalazło
się jego późne arcydzieło – sławny Koncert na orkiestrę.
Bartók w tym utworze przedstawił zadziwiającą syntezę własnego
stylu kompozytorskiego, ale również ukazał swój stosunek do całej
muzycznej tradycji, czyniąc aluzje zarówno do historii, jak również
do współczesności (oglądanej z perspektywy lat czterdziestych XX
wieku). To prawdziwe wyzwanie dla każdego dyrygenta i każdej
orkiestry symfonicznej.
Pod
względem technicznym było to wykonanie imponujące. Podziwiałem m.
in. intensywne, plastyczne brzmienie grupy wiolonczel, które wprost
malowały początkowe frazy Koncertu, stopniując napięcie
dramatyczne. Inne poszczególne grupy instrumentów włączały się
idealnie do interpretacji: dęte drewniane, smyczki, dęte blaszane.
W tym utworze „solistą” staje się cała orkiestra. Vasily
Petrenko uchwycił to przejrzyście, zwłaszcza w drugiej części,
tej szczególnie koncertującej. W tak dobrej interpretacji dzieło
Bartóka jawi się jako fascynujący album orkiestrowych barw i
niezwykłych melodii, rytmów. Czasami tylko brakowało mi w
wykonaniu dyrygenta podkreślenia pewnych motywów (na przykład za
mało było pikanterii w prześmiewczej polce). Po owacyjnym
przyjęciu wykonania dyrygent i orkiestra odwdzięczyli się
publiczności jeszcze dwoma efektownymi bisami. Królewscy
Filharmonicy porywająco zagrali jeden z Tańców węgierskich
Brahmsa (cóż za intensywność brzmienia i wdzięk!) oraz fragment
Tańców rumuńskich Bartóka. Długo będziemy pamiętać klasę
Brytyjczyków.
Artur Bielecki, gościnnie na blogu Krytyka Niezależna
Zdjęcia z Archiwum Organizatora