Mille Affetti

 


Minęło wiele tygodni od inauguracji sezonu Wrocławskiej Orkiestry Barokowej (27.10), a ja nadal mam w pamięci uczucia i emocje, które towarzyszyły mi podczas koncertu w Narodowym Forum Muzyki.


Pierwszą z emocji była radość wynikająca po raz kolejny z uświadomienia sobie, jak wielki za mojego życia dokonał się w Polsce progres w temacie wykonawstwa muzyki dawnej. Niegdyś, oddzieleni żelazną kurtyną od świata zachodniego, nie mieliśmy szans bez wyjazdów i studiów zagranicznych (na które niestety nie każdy mógł sobie pozwolić), na zbliżone do oryginalnego wykonywanie dzieł dawnych. Byliśmy nieświadomi, jak należy interpretować utwory od starożytności niemal po XX wiek. Dziś niczym grzyby po deszczu, powstają w naszym kraju zespoły składające się z profesjonalnie wykształconych w tym zakresie artystów, a kolejni pretendenci do tego zawodu mogą kształcić się już w polskich akademiach muzycznych, choć i świat zagraniczny stoi przed nimi otworem znacznie szerzej niż kiedyś. Polskie orkiestry nagrywają płyty w znanych wytwórniach, występują na największych scenach, są wyróżniane prestiżowymi nagrodami. Nie sposób nie wspomnieć o wkładzie Wrocławia w dziedzinie muzyki dawnej. To tutaj, w Narodowym Forum Muzyki, działają dwa zawodowe zespoły – Wrocław Baroque Ensemble i Wrocławska Orkiestra Barokowa. Ten ostatni nagrał właśnie niezwykle interesującą płytę – Mille Affetti. Jej promocji służyła inauguracja sezonu Wrocławskiej Orkiestry Barokowej. Podczas koncertu ze znakomicie przygotowanym zespołem prowadzonym od wiolonczelowego pulpitu przez Jarosława Thiela wystąpił żywiołowy i temperamentny sopranista Bruno de Sá. Zanim jednak usłyszeliśmy jego niesamowity głos orkiestra wykonała z prawdziwą pełnią brzmienia Allegro molto z Symfonii G-dur Hob. 1:8 „Le soir” Josepha Haydna. Piękne były energia i pogodny nastrój wykreowane przez artystów. Nad smyczkowym „trzonem” perfekcyjnie zaprezentowały się instrumenty dęte (warto wyróżnić tu zwłaszcza flety i rogi). Kolejnym punktem programu był słynny motet Wolfganga Amadeusa Mozarta Exultate, jubilate KV 165/158a (wersja salzburska z 1779 roku). W tym dziele orkiestra czuła się jeszcze pewniej niż w Haydnie. Sopranista zaskoczył mnie głosem, który niekiedy przypominał mi szlachetny jedwab – wraz z jego delikatną fakturą, chłodem, lekkością i połyskiem, innym zaś razem zalewał publiczność feerią barw oraz ciężarem typowym dla aksamitnych tkanin brokatowych. Słowem, był to głos nieoczywisty i ponad wszelką miarę godzien uwagi. Dodatkowo koniecznie należy wspomnieć o nieskazitelnej technice wokalnej, łatwości wykonywania nawet karkołomnych koloratur i bardzo szczegółowo przemyślanej interpretacji zarówno recytatywów, jak i arii (tych koloraturowych, ale także lirycznych). Bruno de Sá daje się polubić od pierwszych taktów również jako człowiek. Jest bezpretensjonalny, pełen pozytywnej energii i ogromnie zaangażowany w spotkanie z publicznością. Wyobrażam sobie Mozarta, który słuchałby jego wykonania swoich utworów. Jestem pewna, że by je pochwalił i docenił, choć to nie dla tego artysty powstał jeden z najsłynniejszych w historii muzyki motetów (Mozart uwielbiał pisać swoje utwory wokalno-instrumentalne pod konkretne głosy, których specyfikę brzmienia i możliwości znał na wylot. Exultate przeznaczył dla kastrataVenanzia Rauzziniego).



Wielką radością dla publiczności jest fakt, że muzycy orkiestrowi mogą w każdej chwili przemienić się w solistów i kameralistów. Dlatego z dużym zainteresowaniem słuchacze przyjęli wykonanie Adagio i Fugi g-moll KV 404a Mozarta (fuga wg Fugi fis-moll BWV 883 J.S.Bacha, wraz z dokomponowanym przez Mozarta preludium). 

 


Ten rzadko wykonywany, w nastroju pełen zadumy utwór w naturalny i subtelny sposób przeniósł nas do poruszającej arii z mozartowskiej pasyjnej kantaty Grabmusik KV 42/35a – Betracht dies Herz und frage mich. Bruno de Sá pokazał tu swoją delikatność. Pierwszą część występu zakończył jednak w pogodny sposób – karkołomną technicznie arią z opery Il fanatico per la musica Luigiego Caruso (In mezzo a mille affani). Druga część wieczoru, wypełniona ariami Cimarosy, Cherubiniego, Alessandriego i Reinchardta odsłaniała coraz bardziej żywiołowość temperamentu sopranisty i jego naturalność w kontakcie z muzyką i publicznością.
Orkiestra, jako „przerywnik”, wykonała I część Symfonii D-dur KV 95/73n Mozarta oraz Uwerturę do opery L'isle déserte Franza Ignaza Becka.
Co uznałam za najbardziej ciekawe z drugiej połowy koncertu? Preces meae z rzadko wykonywanego Requiem g-moll Domenico Cimarosy. Również recytatyw i burzliwą arię z opery Luigiego Cherubiniego Mesenzio, re d' Etruria (No non cercar per ora oraz La gran vendetta ancora). Najpiękniejszym zaś momentem okazała się dla mnie liryczna aria Felice Alessandriego z opery Alessandro nell' Indie (Se possono tanto due luci vezzose), której poza partią wokalną, szlachetności przydała interesująco zrealizowana partia wiolonczeli, instrumentu uznawanego przez wielu akustyków za najbardziej zbliżony w swym tembrze do głosu ludzkiego.


Fot. z Archiwum Organizatora

Popularne posty