Południowe endorfiny
Urok koncertów południowych w NFM polega na tym, że już w środku wolnego dnia otrzymujesz sporą dawkę „hormonu szczęścia” i czujesz, że warto było wstać z łóżka, by wziąć udział w czymś wyjątkowym. Nie musisz czekać do wieczora na recital, bądź występ kameralny, możesz połączyć wypad do filharmonii z niedzielnym obiadem na mieście, bądź po koncercie pójść z przyjaciółmi na kawę i ciasto. Takie wydarzenia cieszą się sporym zainteresowaniem melomanów. W trzech koncertach południowych, w których miałam przyjemność uczestniczyć sala była całkowicie wypelniona słuchaczami, co świadczy o wielkim powodzeniu tego przedsięwzięcia.
Świetlny fortepian
(03.11.2024)
Recital młodego ukraińskiego pianisty Nazarija Stasyshyna zaskoczył mnie rozmachem i wysokim stopiem trudności prezentowanych dzieł oraz ich różnorodnością. Zwracało uwagę już to, że artysta rozpoczął koncert arcytrudną technicznie i wyrazowo monumentalną Sonatą h-moll Ferenca Liszta. Sprawiało to wrażenie, jakby tego dnia od godziny szóstej rano pianista się rozgrywał, by podołać temu zadaniu. Mimo młodego wieku Stasyshyn „zapanował” nad skomplikowaną, romantyczną formą, jak również nad mnogością nastrojów Sonaty. I choć momentami, prawdopodobnie z powodu ogromnego zaangażowania w interpretację, zdarzyły się pomyłki tekstowe, na zasadzie tzw. „czarnych dziur pamięciowych”, należy pochwalić konsekwentne prowadzenie narracji oraz dramaturgii. Najpiękniejsze były dla mnie rozśpiewane kantyleny, w których dźwięki fortepianu przywodziły mi na myśl fortepian świetlny Skriabina.
Po Liszcie zabrzmiały dwa arcydzieła Fryderyka Chopina -
Preludium Des-dur op. 28 nr 15 „Deszczowe” i Polonez
A-dur op. 40 nr 1. Polonez był wykonany z prawdziwą werwą,
ale też z elegancją. Był bohaterski, ale również pełen wdzięku,
grany lekko, bez nadmiernego patosu, radosny i pełen pozytywnej
energii. Niestety i w nim wystąpiły błędy pamięciowe, które w
Chopinie raziły znacznie mocniej, niż w Liszcie. Preludium było
wykonane subtelnie i z wyczuciem. I znów, gdyby nie pomyłki
tekstowe ta interpretacja mogła być jedną z ładniejszych, jaką
słyszałam na żywo. Muszę jednak przyznać, że choć nie jestem
zwolenniczką tzw. konkursowego, bezbłędnego, ale odartego z
ciekawych interpretacji grania, przy Preludium miałam już dosyć
obcych dźwięków.
Najbardziej z recitalu zainteresowały mnie utwory ukraińskie, pełne ekspresji i dramatyzmu, przeplatanego liryką. Con afflizione z Poème-Legend op. 12 Wiktora Kosenki, miniatura utrzymana w romantycznym duchu dzieł fortepianowych Czajkowskiego i Rachmaninowa wyróżniała się melodyjnością tematów, podobnie zresztą, jak dwa preludia z Suity Szewczenkowskiej op. 38 Borysa Latoszyńskiego (pierwsze nostalgiczne, drugie groźne i mroczne w wyrazie).
Recital Nazarija Stasyshyna nie był typowym „konkursowym” wykonaniem, w każdym tego słowa znaczeniu, ze wszystkimi możliwymi tego plusami i minusami. Nie jestem zwolenniczką bezzbłędnej, ale bezdusznej gry na instrumencie. Faktem jest jednak, że wartość najpiękniejszej interpretacji może mocno osłabić duży błąd pamięciowy. Jakiej rady chciałabym udzielić temu pianiście? Warto nauczyć się panowania nad „artystycznym transem”, w który można bardzo łatwo wpaść wchodząc do świata prawdziwych arcydzieł muzycznych. Taki stan pomaga w autentycznych i ciekawych pomysłach wykonawczych, ale bywa ryzykowny, gdy nas coś lub ktoś z niego nagle wyrwie (o co na koncertach przed większą publicznością nie jest trudno). Mam wrażenie, że u Nazarija Stasyshyna „czarne dziury” pamięciowe wynikały z takiego właśnie powodu.
Jesień w czerwieni (15.12.2024)
Aka Duo to zespół założony w 2018 roku. Grają w nim: skrzypaczka Seina Matsuoka i pianista Yuto Kiguchi, absolwenci Universität für Musik und darstellende Kunst w Wiedniu. Na koncercie w NFM artyści zaprezentowali swoją znakomitą formę, potwierdzając tym samym zasadność przyznanych im pierwszych nagród w prestiżowych konkursach takich jak Międzynarodowy Konkurs Muzyki Kameralnej „Giulio Rospigliosi” w Toskanii. Warto wiedzieć, że muzycy są również zdobywcami I miejsca na III KonkursieMuzyki Polskiej.
Występ rozpoczęła VIII Sonata skrzypcowa G-dur op. 30 nr 3 Ludwiga van Beethovena. Pierwsza część była wykonana burzliwie energicznie i energetycznie. W Tempo di minuetto, ma molto moderato w grazioso (cz. II) zwracały uwagę fantastyczne dialogowania pomiędzy skrzypcami i fortepianem. Zjawiskowo wykonany finał stanowił popis umiejętności technicznych i wyrazowych artystów.
Po Beethovenie zabrzmiała Burleska Artura Malawskiego, w
której muzycy wykreowali prawdziwą mnogość odcieni
kolorystycznych. Usłyszałam tu „słowiański impresjonizm”, a
nawet momentami motywy góralskie. Ten prawdziwie wirtuozowski utwór
został wykonany z klasą i rozwagą, bez taniego
efekciarstwa, tak często towarzyszącego interpretacjom kompozycji
trudnych technicznie i popisowych.
Barwne i zagrane z niezwykła
precyzją Andante na skrzypce i fortepian z 1963 roku Miłosza
Magina zaskoczyło potężną kulminacją, zaś romantyczne wykonanie
Rêve d’enfant op. 14 Eugène’a Ysaÿe’a ukazało
wielką wrażliwość obojga wykonawców.
Rollercoasterem tego koncertu okazała się jednak rozbudowana Sonata A-dur na skrzypce i fortepian Césara Francka. Słuchacze odnaleźli w interpretacji Aka Duo wszystko co zapisał w partyturze kompozytor. Od rozmarzonej i głębokiej kantyleny z części pierwszej, przez nastroje tajemnicze, elegijne, momentami namiętne (cz. II), aż po Unendliche melodie w części trzeciej i optymistyczny w nastroju finał.
Dawno nie słyszałam tak dobrej gry zespołowej. Mam nadzieję, że artyści jeszcze niejeden raz odwiedzą Wrocław z równie ciekawym programem.
Gitary, fortepian i gorące rytmy (12.01.2024)
„Taki występ miałby wzięcie o każdej porze dnia i nocy w każdym kraju” – pomyślałam wychodząc w zeszłą niedzielę z Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu. Pogodny nastrój, granie bez zbędnej pompy i „zadęcia”, radość z obcowania z muzyką. Któż to wykreował? Znakomity i znany od dawna Wrocławianom duet gitarowy w składzie Krzysztof Pełech i Robert Horna oraz pianista Wojciech Pruszyński.
Zabrzmiały kompozycje Celsa Machada, Ulissesa Rochy, Chicka Corei, Keitha Jarretta, Ralpha Townera, Freddiego Mercury’ego, Astora Piazzolli. Co spodobało mi się najbardziej? Muzykalność artystów, ich energia, wielka precyzja rytmiczna, słuchanie siebie nawzajem, brak chęci pustego „błyszczenia” na tle scenicznych kolegów. Również pełne wdzięku i humoru prowadzenie koncertu przez gitarzystów zasługuje na uwagę, gdyż kto występował przed większym gronem publiczności ten doskonale wie, że zapowiadanie kolejnych kompozycji w trakcie występu, na którym zawsze dzieje się emocjonalnie i technicznie tak wiele, nie należy wcale do łatwych zadań, a zdobycie dobrego kontaktu z publicznością jest wielką sztuką. Fantastyczne były też aranżacje autorstwa Roberta Horny i Krzysztofa Pełecha, wskazujące na wielkie doświadczenie muzyków w grze zespołowej.
Które dzieła zapadły mi w pamięć najbardziej? Meio do camino Ulissesa Rochy, momentami przywołujące na myśl improwizację, innym razem flamenco, w oryginale napisane na flet i gitarę. Ciekawie została wykonana też Spain Chicka Corei – z niesłychanie precyzyjnymi unisonami i przepięknym cytatem z Cioncierto de Aranjuez Joaquína Rodrigo. Utwór Innocence Keitha Jarretta urzekł mnie wrażliwością pianisty, który wykreował na swoim instrumencie barwę gitar, którym towarzyszył. Dwa hity na bis (Vicente Amigo: Roma, Isaac Albeniz: Asturias) potwierdziły tylko moje wrażenia z reszty koncertu.
Fot. Z Archiwum Organizatora